Upalne miasto 95

Upalne miasto 95

Drodzy Czytelnicy – pisanie to dla mnie jedna z form masowania szarych komórek, aby nie zanikły. Momentami jest to też dobra zabawa proszę więc nie oczekiwać zbyt wiele, czyli traktować teksty z dystansem. Dziękuję.

Poprzednie odcinki można przeczytać przesuwając stronę. Czasem w środę umieszczam recenzję przeczytanej książki. Prywatne zdarzenia wplatam w kolejne odcinki – część z nich jest prawdziwa, a część wymyślona.

********************************************************

Niektórzy nie mogą żyć bez dokopywania wszystkim dookoła siebie. Tak też jest z niejakim ds, czyli diabłem stróżem. I niech sobie nie myśli, że jego nazwę napiszę dużymi literami, choćby na początku wyrazu.

W poniedziałek 25 marca 2024 roku na godzinę jedenastą Centrum Seniora wyznaczyło termin spotkania na którym seniorki i seniorzy będą mogły i mogli zrobić własne, niepowtarzalne kartki świąteczne. Zupełnie za darmo.

I cóż wymyślił ten z ogonem i kopytami?  Urozmaiceń było parę.

O godzinie 7,26 (dla Anny to środek nocy) otrzymała sms od znajomej z informacją, że nie przyjdzie na zajęcia, bo jej lewa noga ma awarię. Seniorka odłożyła komórkę i przytuliła twarz do poduszki a za chwilę przyszedł następny sms z bardziej szczegółowymi informacjami.

Oprócz tego zaserwował wszystkim naprawdę paskudną pogodę. Zimno, deszcz i wiatr. Anna zapakowała przygotowane materiały do dwóch toreb i pojechała na miejsce. Zmoknąć za bardzo nie zmokła ale pobyt na dworze, w drodze do i od tramwaju, miły nie był.

Zaniosła wszystko do wyznaczonej sali i rozłożyła siedem (choć przygotowała 12)  pakietów/foliowych torebek do których włożyła takie same nieduże elementy.  Poza tym innych wiele – większych i mniejszych wiele położyła na stole. Oraz po pięć różnych kartek karnetów na osobę, w tym jedną w kształcie jaja,  nożyczki i kleje.

I koperty recyklingowe, aby panie miały gdzie schować swoje prace. Nawet w trakcie zajęć zrobiła koperty z czystych kartek formatu A-4 namawiając panie, aby od razu napisały na kartkach życzenia (były na stole wzory), zaadresowały i wysłały życzenia na poczcie w rynku.

Zaraz po wejściu do budynku dowiedziała się, że parę osób, z powodu wstrętnej pogody, odwołało swoje przyjście.

W efekcie były tylko trzy panie. Zabawne jest, że niezależnie ile jest osób zawsze znajdzie się ktoś wyróżniający się – a to wszystko wie lepiej, a to szczegółowo opowiada o swoich chorobach, a to ma manię prześladowczą – śledzą, okradają, sprzęt psują i do mafii należą. Niepotrzebne skreślić.

W sąsiedniej sali spotkały się seniorki, w tych samych godzinach, na tzw. „Jajeczku”. Widocznie frekwencja im też nie dopisała, bo zaproszono karteczkowe panie ale tekstem: przyjdźcie do nas a to sobie potem zrobicie. Zabrzmiało lekceważąco. Szkoda, że Centrum nie skoordynowało obu spotkań, aby połączono przyjemne z pożytecznym. Miało być dobrze a wyszło jak zwykle. No i pogoda dokopała.

– Ale panie już są w trakcie pracy – powiedziała Anna. Jedna z pań szybko skończyła swoją i motywowana ciekawością, pobiegła i poczęstowała się.

Anna nie lubi spotkań polegających na jedzeniu i gadaniu, bo przeważnie do głosu dorywa się najmniej interesująca a za to najbardziej gadatliwa i egocentryczna osoba. Ponad czterdzieści lat pracowała mając kontakt z ludźmi i teraz bawią ją tylko spotkania tete a tete albo przy kreatywnych działaniach. Jedna z kartkujących pań podarowała pozostałym po jajku na wstążeczce zapakowane w plastikową rurę – właśnie niedawno je kupiła. Miły gest.

Po zajęciach Anna poszła na pocztę w rynku gdzie nabyła znaczki i wysłała listy z życzeniami oraz kartami ATC. Kolejki nie było co ją ucieszyło. Po długim życiu w PRL-u ma dosyć kolejek.

W sklepach czasem zdarzają się fajne sytuacje. No, ta fajność zależy od poczucia humoru odbiorcy.

W dużym sklepie spożywczym przy warzywach dwie seniorki. Jedna wybiera marchewki, druga pyta:

– Będzie pani roić sałatkę?

– Tak.

– Ja to nie robię, mam sto lat i nie robię.

Rzeczywiście wygląda na swoje lata ale energii ma jak dwudziestolatka. Ale dość monotematycznej, bo mówi:

– Te pietruszki takie duże.

– Nie duże a długie.

– A selera (pokrojony na części) to za dużo. Tyle nie potrzebuję.

– W prywatnym sklepie pokroją pani na mniejsze części.

– Nie pójdę do prywatnego. Klient nasz pan – gdzie ten kierownik?

Rozgląda się i przywołuje młodzieńca układającego nieopodal owoce.

A  wieczorem po 21 – wszej dzwonek do drzwi. Za nimi sąsiadka z ciśnieniomierzem w dłoni. Poprosiła o sprawdzenie sprzętu, bo po tym co pokazuje poczuła, że nie żyje. Albo ciśnieniomierz jest zepsuty. Baterie wymieniła.

– Od wielu lat go mam i dobrze działał – powiedziała zdziwiona sąsiadka.

Anna zmierzyła swoje ciśnienie i okazało się, że ma bardzo ale to bardzo niskie – nie do życia. Na szczęście przypomniała sobie, że jej koleżanka – lekarka kazała kupić taki sprzęt. Anna kupiła i zapakowany na półce położyła. Nie użyła ani razu. Teraz mogła go pożyczyć sąsiadce. Tak jak kiedyś drabinkę.

MUFLON pewnie nie musi mierzyć ciśnienia.

Muflon to taka dzika owca z Korsyki. Tzn. technicznie rzecz biorąc, jest odmianą owcy domowej, którą wcześniej ściągnięto na tę wyspę z Azji. U nas hasa sobie na wolności. Skoro sobie hasa, to zgadnijcie, kto się nim interesuje? Tak jest, myśliwi, którzy walą do muflonów jak do kaczek od października do lutego. Z jednej strony sprowadzone do Polski muflony niszczą runo leśne i mogą doprowadzić do erozji i zapadania się niektórych terenów. Z drugiej można było o tym pomyśleć, zanim ściągnęliśmy je sobie na habitat i to w celach łowieckich.

Poza Polską muflony żyją np. na Hawajach i Wyspach Kanaryjskich. Pomyślcie sobie jakie to uczucie. Przez pół roku musicie kitrać się po krzakach przed bandą ubranych jak pomocnicy świętego Mikołaja wąsaczy. A potem przychodzi gwiazdka i dostajecie kartkę od kuzyna z Oahu, którego największym zmartwieniem jest to, że od niedawna sąsiaduje z Zuckerbergiem i drań nie chce się dorzucić do renowacji wulkanu.

Muflony najchętniej siedzą na niskich terenach górskich. Takich do 2000 m n.p.m i żrą tam rośliny zielone, owoce, żołędzie i bukiew. Typowa dieta góralska, zanim wynaleziono płatne parkingi w Zakopanem. Zwykle muflony trzymają się w grupach zwanych kierdelami. Wyjątkiem są stare tryki, które często żyją samotnie oraz w milczeniu. Nie dotyczy to owiec, które beczą, a najstarsza z nich przewodzi stadu.

Statystyczny muflon osiąga od 70 do 90 cm długości muflona i waży do 40 kilogramów. Ma też fikuśnie pozawijane rogi. Gdyby je rozprostować to dostalibyśmy nawet 80 cm rogu i bardzo wkurzonego muflona. Myśliwi nazywają te rogi ślimami, bo inaczej po prostu nie potrafią. Jeżeli myśliwi nazywają coś, jak normalni ludzie to dostają tików nerwowych i rozwolnienia. Właśnie dlatego spędzają tyle czasu w krzakach.

Upalne miasto 94

Drodzy Czytelnicy – pisanie to dla mnie jedna z form masowania szarych komórek, aby nie zanikły. Momentami jest to też dobra zabawa proszę więc nie oczekiwać zbyt wiele, czyli traktować teksty z dystansem. Dziękuję.

Poprzednie odcinki można przeczytać przesuwając stronę. Czasem w środę umieszczam recenzję przeczytanej książki. Prywatne zdarzenia wplatam w kolejne odcinki – część z nich jest prawdziwa, a część wymyślona.

******************************************************

Nazajutrz seniorka wieczorem zapukała do drzwi mieszkania wnuczki.

– Zauważyłam, że pół godziny temu przyjechałaś, pozwoliłam ci odsapnąć i przyszłam. Po pierwsze, aby oddać tekst opowiadania. Mam nadzieję, że nikt się w ten sposób do salonu nie włamał?

– Na szczęście nie ale po przeczytaniu kazałam wstawić kraty w to kuszące obwiesiów okno.

– To powinnaś autorce podziękować za inspirację.

– Już to zrobiłam i nową, bezpłatną fryzurą się jej odwdzięczyłam.

– Bardzo ładnie postąpiłaś. Czy wspominałam, że byłam na badaniu słuchu?

– Nie, nic nie mówiłaś.

– To w poniedziałek. Podjechałam autobusem dwa przystanki i zgłosiłam się do kobiety przy komputerze. Chwilkę poczekałam zanim przeszłyśmy do gabinetu. I tu się popisałam pytając pracowniczkę czy nie ma czegoś do czytania, bo zapowiadali, że badanie będzie trwało pół godziny. Kobiecie troszkę szczęka opadła, potem zrozumiałam dlaczego. Bo nałożyła mi słuchawki na uszy i komputerowo generowała dźwięki raz na prawe potem na lewe ucho. Miałam przyciskać guzik po usłyszeniu dźwięku. Różne były – ciche, głośne i głośniejsze. Drugie badanie było dość dziwne, bo założono słuchawki za uchem a w drugim dodano szumy. Denerwujące to było, wymagało bardzo dużej koncentracji.

– I jaki masz wynik badania?

– Niewielki niedosłuch, bo nie te lata, nie te uszy. Ale uważam, że czasem dobrze jest trochę gorzej słyszeć, szczególnie hałasy. Powiedziałam o badaniu masażyście a on od razu: a co trzeba było kupić?

– Ha, ha, ha – widać obyty jest w tym temacie. Na szczęście to nie był ten przypadek.

– A dzisiaj miałam dziwny telefon. Nie zaproszenie na prezentację z prezentem, którego na pewno zabraknie dla tych, którzy nie dali się naciągnąć. Kobieta przedstawiła się i zaoferowała ubezpieczenie czy odszkodowanie za kredyt wzięty we frankach.

– Ale przecież ty nie masz takiego kredytu, czy czegoś nie wiem?

– Nie mam, co powiedziałam. No to się wyłączyła. Ale wygląda mi to na kolejny sposób naciągania.

– A to świnia, pewnie kolejna pazerna kancelaria prawna, która dostrzegła okazję do łatwego zarobku.

A propos świnia, profil „Zwierzęta są głupie i rośliny też” donosi:

ŚWINKA MORSKA – To wcale nie świnka, to kawia za 3, 2, 1… Miłośników nowej nomenklatury świnkowej spieszę poinformować, że słowo Cavia faktycznie jest obecne w łacińskiej nazwie tego sympatycznego zwierzaka i oznacza rodzinę, do której należy. Zaraz za nim jednak znajduje się wyraz porcellus, który tłumaczy się dosłownie jako mały prosiaczek. Dajmy więc śwince być świnką lub kawią, a nawet prosiaczkiem jeżeli woli. Wolność do bycia świnką, to hasło, pod którym się podpisuję.

Świnki morskie lub kawie domowe (a niech wam będzie) pochodzą od zwierzątek, które biegały sobie dziko po Andach w Ameryce Południowej. W pewnym momencie, 5000 lat temu oryginalni Amerykanie uznali jednak, że kawię warto byłoby udomowić. Zrobili to prawdopodobnie w celach konsumpcyjnych, bo jeździć się na nich nie dało.

Świnki nie śpią zbyt długo. Wystarcza im około czterech godzin na dobę. W dodatku nie zapadają raczej w sen głęboki, tylko drzemią po kilkadziesiąt sekund lub kilka minut jak świeżo upieczeni rodzice. Podobnie jak przypadku tych ostatnich, również oczy świnki morskiej produkują bardzo dużo płynów. Świnka jednak nie płacze nad rozlanym mlekiem. Kiedy już w okolicach jej oczu uzbiera się wystarczająco dużo mlecznej cieczy, świnka bierze ją na łapki i czyści sobie w ten sposób futerko na buzi.

Być może gdyby małe dzieci rodziły się tak gotowe do życia jak bejbi świnki morskie, to rodzice nie mieliby tylu powodów do płaczu. Kiedy mali ludzie robią pod siebie, a co zdolniejsi również do góry, małe świnki biegają, gryzą sianko, mają gęste futro i generalnie wyglądają jak mniejsze wersje dorosłych. Mimo tego, że świnka szybko wygląda jakby była w pełni rozwinięta, to jej kości gęstnieją jeszcze długo po osiągnięciu przez nią sporych rozmiarów. Dlatego ważne jest, aby uważać na nie szczególnie w pierwszych miesiącach życia. Zresztą nawet później świnki mogą łatwo połamać jakąś kończynę, ponieważ mają w nich łącznie ponad 50% wszystkich swoich kości.

Większość państw uznaje od 11 do 13 ras świnek morskich, choć niektórzy twierdzą, że jest ich nawet ponad 20. Zasadniczo działa tutaj ta sama zasada co u kotów. Kiedy już komuś urodzi się dziwna świnka, to zrobi wszystko, żeby jakoś jej dziwność utrwalić. Gdybyśmy tylko byli w stanie ten pociąg do wielorasowości przełożyć ze świnek na ludzi to wszystkim na świecie żyłoby się i dłużej i fajniej.

Wracając do miłych i miękkich tematów, są świnki krótko i długowłose, to jest raczej oczywiste. Mamy jednak również zwierzaki z loczkami i takie, które przypominają czupryny wylizane przez krowę. Jest nawet łysa świnka morska, wyglądająca jak coś, co czasami dostają moje koleżanki w wiadomościach od obcych facetów. Panowie, ogarnijcie się trochę, albo przynajmniej idźcie na jakiś kurs fotografii, który nauczy was jak wydobywać trochę piękna z tak niewielkiego detalu.

No i na koniec jedna z najważniejszych informacji. Największe świństwo, jakie można wyrządzić śwince to trzymać ją w domu całkowicie samą. Świnki powinny występować co najmniej w duetach, bo są niezwykle społecznymi zwierzakami.

A w niedzielę Anna wybrała się ze znajomą do dużego parku na spacer. Najpierw zaserwowały sobie kawę z ciastkiem bez kremu w WUWA Cafe a potem powędrowały. Wiosna powoli zachęca rośliny do zazieleniania się i kwitnienia – najobficiej to robią forsycje zwane „złotym deszczem” i krokusy. Mniej widoczne są stokrotki a na pewnym trawniku zdarzyły się dwa samotne żonkile. Z drzew szybkie są, kwitnąc na biało, mirabelki.

Półtora godziny dotleniania trochę seniorkę oszołomiło. Może dlatego zgapiła się i zostawiła szmatkę blisko palącego się palnika kuchenki gazowej. W pewnym momencie zauważyła, że szkła okularów zaszły jej mgłą ale się tym nie przejęła będąc zajętą czytaniem. Dopiero nieprzyjemny zapach skłonił ją do działania i powodów smrodu i dymu poznania.

Włożyła szmatę do śmieci, otworzyła okno  i wróciła do czytania. Po dłuższej chwili dym i smród się powtórzyły. Okazało się, że paląca się szmata nie została skutecznie stłamszona, trzeba ją było polać wodą. Niektórych ludzi też trzeba by było stłamsić od ich zarania.

Konieczne było wietrzenie mieszkania przeciągiem za pomocą otwartych drzwi i uchylonego okna na półpiętrze.

Za to w środę, w czasie dyżuru bibliotecznego w Centrum Seniora pobrała złotą kartę seniora, która uprawnia, między innymi, do dwóch bezpłatnych przejazdów taksówką ale tylko do lekarza lub urzędu. No i trzeba odpowiednio wcześniej zgłosić chęć skorzystania z tego dobra. Kiedy jest to wcześniej? Najlepiej miesiąc przed jazdą. To ci przysługa! Jest też zastrzeżenie, że nie zawsze będzie to możliwe.

–  OK, pojadę tramwajem lub autobusem – pomyślała Anna jadąc z torbą pełną książek do zostawienia na regale książek uwolnionych od właściciela, w galerii handlowej.­

W domu od kilku dni Anna przygotowuje materiały do zajęć kreatywnych. Cóż łatwiejszego niż zrobić prostą kartkę świąteczną? Po pierwsze trzeba mieć sztywny dwuczęściowy kartonik. Po drugie i następne potrzebne są nożyczki i klej. Także różne elementy ze świątecznymi motywami. Można wykorzystać część oryginalnych kartek, najlepiej wyciętych  nożyczkami z różnymi ozdobnymi ząbkami (świeżo po wizycie u dentysty). 

Poza tym drogą kupna można nabyć różne naklejki, płaskie i wypukłe. W pasmanterii bywają też kurczaczki, kurki, zajączki, listki  na metry oraz tasiemki z okolicznościowymi motywami. Brzegi kartek można wyciąć specjalnymi dziurkaczami brzegowymi. Przydadzą się także drobne elementy wycięte dziurkaczami ozdobnymi – jajka, kurczaki, zajączki, kwiatki, listki. Nieodzowne też są cekiny i kolorowe piórka.

I przystępujemy do działania dając upust pomysłowości.

Trup w wodzie

Marta Matyszczak – Krwawa kąpiel nad Krutynia, Wydawn. Dolnośląskie, Wrocław 2023;  Cykl: Kryminał z pazurem

O autorce:

Marta Matyszczak urodziła się w Chorzowie, na Uniwersytecie Śląskim ukończyła politologię z dziennikarską specjalizacją, Prowadzi internetowy portal „Kawiarenka Kryminalna”.

Zadebiutowała w 2017 roku powieścią „Tajemnica śmierci Marianny Biel” stanowi ona pierwszą z jedenastu  powieści składających się na cykl „Kryminał pod Psem” w których jednym z bohaterów jest pies Gucio. Akcja tych książek toczy się w Chorzowie i Katowicach.

Następny cykl to „Kryminał z pazurem” w którego skład wchodzą „Mamy morderstwo w Mikołajkach”; „Taka tragedia w Tałtach” i „Krwawa kąpiel w Krutyni”. Tutaj bohaterami są Regina – lekarz weterynarii, jej rodzina w skład której wchodzą dwa koty – Burbur, ostra kocica i jej syn Pedro. Akcja tych książek toczy się na Pojezierzu Mazurskim.

O książce:

W książkach z cyklu „Kryminał z pazurem” Pojezierze Mazurskie jawi się czytelnikowi jako kraina gdzie trup się ściele gęsto, szczególnie w akwenach wodnych tam się znajdujących – jeziorach i rzekach. A sprawcami są  to tak zwani porządni obywatele. Chcący lub niechcący.  Jeśli bez świadków uchodzi im to na sucho – do czasu. Jeśli ze świadkami zabójcy są szantażowani i muszą wysługiwać się miejscowym mafiosom.

Głównymi bohaterami są: pani weterynarz Rozalia Ginter, jej mąż Paweł – policjant i kotka z dość wrednym charakterem imieniem Burbur. Nie dość, że wścibska i wredna to jeszcze wydrapuje na dnie wypożyczonego kajaka to co zaobserwowała, taki rodzaj pamiętnika, kto to odczyta? Jej syn Pedro pozazdrościł mamie twórczości i czasem swoje tam dodrapie. Kto się w tym połapie?

Poza tym Nikola i Mateusz – para, która wyjechała na saksy, Olof Szwed będący stale pod wpływem „marychy”, właściciel karczmy, zazdrosna siostra. Bliźniaczki – córki Rozalii i Pawła i energiczna do bólu prawniczka. Zresztą na początku książki autorka wymienia bohaterów z krótką ich charakterystyką. Wśród nich jest ksiądz, któremu teściowa Rozalii zapisała w testamencie swój dom.

Akcja powieści toczy się nie tylko w Polsce ale i w Szwecji gdzie biznesmen oszust i wykorzystywacz imieniem Dobromir wysyła naiwnych mieszkańców Mazur do pracy przy wyrębie lasów. Autorka zastosowała dwie płaszczyzny czasowe, aby opisać co działo się przed znalezieniem trupa w polskiej rzece i wprowadzić dodatkowe postaci. A jest ich bardzo dużo, spis pomaga.

Trupy są  dwa współczesne i być może dwa w przeszłości. Być może, bo jeśli ciekawość będzie was zżerać proszę zacząć od pierwszego tomu. Podejrzewam, że powstaną następne. Może też z zagraniczną akcją – na to się zanosi.

A poza tym mamy szantaże, podkładanie kompromitujących materiałów, wybijanie okien, zazdrość, taniec pary golasów, użycie nożyczek i bejsbola w obronie koniecznej, namolnego dziennikarza – atrakcji nie brakuje. Humoru także.

Upalne miasto 93

Drodzy Czytelnicy – pisanie to dla mnie jedna z form masowania szarych komórek, aby nie zanikły. Momentami jest to też dobra zabawa proszę więc nie oczekiwać zbyt wiele, czyli traktować teksty z dystansem. Dziękuję.

Poprzednie odcinki można przeczytać przesuwając stronę. Czasem w środę umieszczam recenzję przeczytanej książki. Prywatne zdarzenia wplatam w kolejne odcinki – część z nich jest prawdziwa, a część wymyślona.

********************************************************

Marcowym popołudniem Ewa zapukała do drzwi swojej babci Anny. Na plecach miała wyładowany plecak a w ręce kartonową teczkę.

– O, witaj kochana – powiedziała seniorka otwierając drzwi. Co dźwigasz?

– Zakupy dla ciebie i  siebie oraz obiecane kolejne opowiadanie mojej klientki.

– No to wchodź, zaraz zrobię herbatę i posmaruję suche wale pastą migdałową na przemian z kwaskowatym dżemem.

– Lubię jak mnie rozpieszczasz – zażartowała wnuczka całując babcię w policzek.

Wypakowała zakupy, poukładała je w szafkach, usiadła i powoli piła napar zagryzając wafelkami.

Przed wyjściem wręczyła babci przyniesiony tekst.

                        Dwaj w salonie

Iwona zamknęła kasetkę z pieniędzmi, włożyła ją do schowka udającego sejf, wstukała kod, włożyła, zdjętą z wieszaka niebieską kurtkę, pogasiła światła na zapleczu, w części kosmetycznej i fryzjerskiej, wpisała cyfry alarmu następnie zamknęła drzwi salonu i opuściła kratę. Popatrzyła na szybę lokalu z myślą, ze trzeba ja będzie umyć. Nieustanne podobała się jej widniejąca tam ruchoma reklama przedstawiająca  kobietę w bardzo średnim wieku siedzącą  na fryzjerskim fotelu i  głaskająca kota.

– Teraz zakupy dla mnie i dla babci, kąpiel i lekki posiłek – zapinając kurtkę i owijając szyję szalikiem w tęczowe kolory zaplanowała dalszy ciąg  dnia.

Przechodzący właśnie zmęczony życiem mężczyzna potrącił ją ramieniem i burkliwie przeprosił.

– Ta to musi być bogata – ocenił z zazdrością.

Wszedł w bramę przejściową i skierował się w stronę wydeptanych drewnianych schodów. Pokonał dwa piętra i zapukał do zniszczonych drzwi.

– Kto tam? – usłyszał, po dłuższej chwili, pytanie zadane zaspanym głosem.

– Otwórz, to ja, Franek.

– No i po coś przylazł? – sympatycznie powitał go kumpel odziany  w dawno niepraną piżamę.

– Mam pomysł na łatwą kasę, przechodziłem obok fryzjera, tam muszą być duże pieniądze.

– I co? Masz klucze, bo właścicielka ci je dała mówiąc: masz Franuś, weź sobie co chcesz?

–  No nie, ale na pewno łatwo pójdzie. Zbijemy, młotkiem owiniętym w szmatę, szybę w oknie na zapleczu, wejdziemy łatwo bo to parter…

– Ale wysoki przecież.

– To weźmiemy twój kuchenny stołek.

– Siadaj, muszę się napić, bo mnie suszy – powiedział kumpel drapiąc, porośniętą siwym włosem, klatkę piersiową. Na głowie miał ich dużo mniej. Pewne znudziła się im czaszka i powędrowały niżej.

– No to kiedy zabierzemy się do roboty? – spytał zniecierpliwiony Franek. Może dzisiaj w nocy?

Kumpel wypił piwo, postawił butelkę na zagraconym stole i powiedział:

– Najlepiej zróbmy to w czasie łikendu. Będzie więcej czasu. Masz może trochę forsy? Bo poszedłbym tam niby jako klient i rozejrzał się.

– A skąd miałbym ją wziąć? Z bankomatu he, he, he? Poza tym jak pójdziesz w swoich ciuchach, nieogolony i cuchnący piwem zaraz zadzwonią po policję.

– To mamy problem – zmartwił się kumpel Stasiek.

– Wydziwiasz, tłuczemy szybę, otwieramy okno, wskakujemy na stołek, potem na zaplecze, bierzemy kasę i nogi za pas – Franek przedstawił prosty i skuteczny plan.

– No, nie wiem. Forsa by się przydała, dzisiaj jest piątek, a w soboty pracują?

 – Pracują ale krócej. Tyle, że chyba musimy poczekać aż się ściemni. Masz latarkę?

– Chyba mam, najwyżej weźmiemy świeczkę, masz jakąś?

– A po co? Przecież tam jest światło – zdziwił się Franek.

– Kretynie, jak ktoś zauważy, że wieczorem w nieczynnym salonie świeci się światło to co pomyśli?

– Że pracują.

– Jasne, przy zamkniętej kracie od zewnątrz. Kurde, myśl trochę.

– O, widzę, że piwo ci pomogło, daj i mnie.

–  Kup se a nie sęp ode mnie.

– Kiedy nie mam kasy – pożalił się gość.

– I rozumu też nie za dużo. Musimy przygotować latarkę, świeczkę, młotek  szmatę.

– Może tam będzie woda brzozowa to byśmy się przy okazji napili – zamarzyło się Frankowi.

– Pewnie, już czekają tam na ciebie hektolitry tej wody, denaturatu i francuskiego koniaku – złośliwie zażartował Stasiek.

– Dobra, dobra, to ja przyjdę tu jutro wieczorem.

Zima akurat poczęstowała kraj lekkim mrozem z opadami śniegu. Dwaj chętni na kasę  i rozgrzani piwem założyli swoje szare kurtki z kapturem, włożyli zaplanowany sprzęt do reklamówki i wyszli na podwórko.

Kiedy podeszli do okna z matową szybą okazało się, że zapomnieli o taborecie.

Wyzywając się od męskiej części ciała wrócili do domu choć jeden mógł zostać na dole. Ale przecież stanowili, od wielu lat,  duet w doli i niedoli, częściej w tej drugiej.

Wrócili ze stołkiem. Chudszy Franek podpierany przez kumpla wdrapał się na taboret, wziął podany młotek owinięty szmatą i rąbnął w szybę. Która łatwo się nie poddała. Walił i walił ale powstała tylko rysa a szkło ani myślało się poddać.

– Złaź, ja to zrobię – zirytował się Stasiek.

Zamienili się miejscami i  teraz poszło trochę lepiej. Szyba była jak niesforna kochanka – niby krucha a oporna do bólu. Bowiem boleśnie się pokaleczyli przechodząc do wnętrza.

– Jezu,  krew mi leci, poszukajmy  apteczki – zajęczał Franek.

– Też się skaleczyłem, przestań jęczeć. Zapal latarkę to zobaczymy co tu jest. Dlaczego  ona tak słabo świeci?

– A bo ja wiem? Dawno ją mam. Może świeczka będzie lepsza?

– A masz zapałki?

Poklepali się po kieszeniach i  znaleźli tylko pokruszone papierosy.

– Trudno, szukamy przy latarce. Widzę czajnik elektryczny, o jest kawa i herbata to zabieramy. Popatrz mają lodówkę, jest nawet wędlina, ser, masło i chleb tostowy. Zrobimy sobie tosty? – zaproponował Stasiek.

– Kretynie, przyszliśmy po pieniądze! – krzyknął kumpel zataczając się na szafkę z której wypadł papier toaletowy i papierowe ręczniki.

Owinęli poranione dłonie papierem i kontynuowali przeglądanie pomieszczenia. Na regale znaleźli farby do w  włosów, grzebienie, szczotki, folię spożywczą i aluminiową, kilka długopisów i bloczki na notatki. Na dole regału stał spory pojemnik z płynem. Stasiek odkręcił korek i powąchał, zapachniało alkoholem.

– Franek, chodź tutaj, coś znalazłem, chyba da się wypić. Rozsiedli się na wygodnych krzesłach, nalali do kubków z firmowym hasłem: „Wejdź tera do fryzjera” znaleziony płyn i zagryzając zawartością lodówki raczyli się boskim nektarem.

W poniedziałek Iwona znalazła dwóch chrapiących obwiesiów wśród bałaganu produktów higieniczno – fryzjerskich. Obaj byli tęczowo wysmarowani różnymi farbami do włosów, częściowo owinięci foliami a wokół fruwały papierowe strzępki.

Zdjęcia tego widoku szybko znalazły się na portalach społecznościowych wzbudzając ogólną wesołość i stanowiąc inspirację do paru memów.

Upalne miasto 92

Drodzy Czytelnicy – pisanie to dla mnie jedna z form masowania szarych komórek, aby nie zanikły. Momentami jest to też dobra zabawa proszę więc nie oczekiwać zbyt wiele, czyli traktować teksty z dystansem. Dziękuję.

Poprzednie odcinki można przeczytać przesuwając stronę. Czasem w środę umieszczam recenzję przeczytanej książki. Prywatne zdarzenia wplatam w kolejne odcinki – część z nich jest prawdziwa, a część wymyślona.

********************************************************

Dzień Kobiet był słoneczny choć zimny. W tramwaju obok Anny usiadła kobieta z dwoma pęczkami nierozkwitłych żonkili.

– Dostała je pani? – spytała.

– A nie, kupiłam sobie po trzy złote za bukiecik. Nie ma mi kto dawać kwiatów. W pracy mamy jednego ochroniarza ale to straszny buc i skąpiec.

– Pewnie uważa, że to jemu należą się całoroczne kwiaty i komplementy.

– Jest niegrzeczny do ludzi, szef ma go przenieść.

– Najlepiej do jakiegoś bezludnego podziemia – stwierdziła seniorka.

Pojechała do biblioteki CS, aby zabrać parę wycofanych książek i zawieźć je na regał dla „uwolnionych’ w galerii handlowej. Niespodziewanie zastała tam parę interesujących, dawno wydanych, klasycznych pozycji  – zabrała dla biblioteki tylko Emancypantki” Prusa.

W Empiku zrobiła sobie prezent w postaci czterech pobłyskujących pisaków/mazaków/flamastrów.

Galeriowy punkt pocztowy był oblężony niczym mięsny w PRL-u więc poszła na inną pocztę, aby nadać do koleżanki, priorytetem, list zawierający książkę i życzenia świąteczne.

– Po ostatnich doświadczeniach nie wiem kiedy do niej dojdzie – pomyślała. Jeśli w ogóle, miała rację Dolnośląska „Solidarność”, że już wysyła życzenia świąteczne tym osobom, które ma na swojej liście. Nie czarnej, nie czerwonej, może po prostu białej komputerowej.

W różnych miejscach seniorka zauważyła stragany z kwiatami. W przejściu podziemnym prowadzącym do galerii handlowej i obok sklepu mięsnego niedaleko poczty. Głównie oferowano tulipany. Można przy okazji nabyć goloneczkę na świąteczną kolacyjkę. Lub trochę salcesonu do pysznych kanapek.

Na przystanku stała młoda kobieta z trzema balonowymi kwiatami – różą i tulipanami.

Następny stragan był na skrzyżowaniu dwóch ulic niedaleko apteki i piekarni. Taki prezent można by sobie wymyślić: bukiet + prozac + ciacho z kremem. Obok w trafice prasę zgodną z poglądami lub zeszyt z krzyżówkami.

Po drugiej stronie ulicy, pod sklepem mięsnym zmęczony lub zrezygnowany mężczyzna przykucnął przy dwóch wiadrach z żółtymi tulipanami.

A co sądzi o tym święcie poniższe zwierzątko opisane na fb-owym profilu „Zwierzęta są głupie i rośliny też” – przypuszczam, że nikt tego nie wie .

Lotopałanka karłowata to po angielsku sugar glider. Nic dziwnego, w końcu wygląda jak tiramisu z wytrzeszczem. Od samego patrzenia na kremowego drania można dostać próchnicy z przerzutami na serce. Nieco mniej słodko robi się kiedy zajrzymy lotopałance pod maskę. Samice mają dwie macice, dwa jajowody i dwie pochwy, a cały ten bałagan ma ujście w kloace. Czy to oznacza, że samiec ma dwa penisy? Nie do końca. Tylko od końca, bo kuśka zaczyna się pojedynczo, ale jest rozwidlona, jak całujące się dżdżownice lub język Arcybiskupa Jędraszewskiego.

Serio, apeluję do wszystkich ciekawskich o zaufanie mi w przypadku pałankowych penisów. Zresztą co mi tam, skoro ja cierpiałem, to wy też możecie. Zdjęcie tej abominacji znajdziecie w komentarzu. Pewnie myślicie sobie, że gorzej być nie może. Takiego widlaka. Otóż lotopałanki płci męskiej całkiem często wystawiają przyrodzenie na widok publiczny. Gorzej z chowaniem. Jeżeli przez kilka godzin penis lotopałanki nie chce zejść wam z oczu, to podobno należy go przetrzeć wazeliną. W innym przypadku może wyschnąć, sczernieć i odpaść, co już wygląda gorzej nawet od biskupiego języka.

Zanim krzykniecie, nie to niemożliwe, lotopałanka nigdy by nam czegoś takiego nie zrobiła, to musicie wiedzieć, że gadzina pochodzi z Australii więc i tak dobrze, że widlasty siusiak nie jest jadowity. Tak, lotopałanka żyje na kontynencie do góry nogami i jak większość tubylców ze słabością do mleka należy do torbaczy.

Lotopałanka karłowata jest dosyć niewielka, mierzy od 32 do 42 centymetrów, z czego połowa przypada na chwytny ogonek. Waży od 80 do 160 gramów, a pod pachami chowa dwa koce przymocowane do nadgarstków i kostek. Po co? Żeby szybować z drzewa na drzewo, o ile nie są one oddalone od siebie o więcej niż 50 metrów. No i tutaj wyjaśnia się pierwszy człon nazwy zwierzaka, bo drugi omówiliśmy sobie już wcześniej. Cukrowe szybowce są aktywne głównie po zmroku, bo wtedy najłatwiej jest upolować sok z drzewa. Obok nektaru i różnych robali to właśnie on stanowi podstawę ich diety.

Lotopałanki można łatwo kupić lub sprzedać na popularnym portalu do handlu książkami, bronią i nietrafionymi prezentami choinkowymi. Czy warto? Trudno mi oceniać, ale podobno całkiem łatwo przyzwyczajają się do obecności człowieka. Pewnie nawet my nie jesteśmy tacy najgorsi kiedy mieszka się w kraju gdzie ptaki ćwiczą karate.

Co żre lotopałanka w niewoli? Przecież nie damy jej do ssania dębiny a brzozy, choć smaczne to od jakiegoś czasu mają u nas prasę jak góry lodowe w Ameryce. Na szczęście lotopałanki można karmić mieszanką wody, miodu, gotowanych jajek oraz odżywki białkowej. Jeżeli z czymś wam się to kojarzy to prawidłowo. Niewidzialne arbuzy pod pachami osiedlowych amatorów kultury fizycznej to tak naprawdę fantomowe fałdy skórne, które ci wykształcają, bo jedzą to samo co lotopałanki. Oni też chcieliby odlecieć i spijać sok z figowca lub eukaliptusa, ale udaje się to jedynie niektórym.

Poniedziałek zaczął się Annie wystrzałowo, w kuchni. Włączyła światło i huk, błysk – nie ma nic, ani odbioru telewizji, ani Internetu, ani szumu lodówki. Przesunęła dźwigienkę w liczniku – nie zadziałało. Za to zaczęła swoją robotę wyobraźnia. To na pewno cała instalacja w domu wysiadła. Czeka ją kucie wszystkich ścian i wymiana przewodów. Dokąd się przeprowadzi na ten czas i kto jej to zrobi?. ITD w ten rzucik.

Zapukała do sąsiadki – u niej instalacja w porządku i prąd płynie. Poradziła zajrzeć do skrzynki  pół piętra wyżej bo  tam na pewno jeden dzyns jest opuszczony. I był – ufffff. Ale i tak psychicznie seniorka rozlała się wszędzie.

Za to odbiór telewizji postanowił pokazać figę bez maku i nie zadziałać choć wykonała typowe czynności.  Zażarło za trzecim razem.

– Dziękuję za fantastyczny początek tygodnia ty wredny diable. A żeby ci wszystkie kopyta i zęby wypadły. Już, zaraz, natychmiast! – pomyślała.

Ale poniższy wpis ją trochę pocieszył.

KOT – jedyna toksyczna relacja w której warto trwać

Mamy marzec, a w marcu pewne jest tylko to, że pogoda wydyma nas we wszystkich pozycjach Kamasutry i że koty zaczną odprawiać swoje porąbane rytuały godowe, które z jakiegoś powodu muszą obejmować darcie mordy pod moim balkonem. Pod tym względem puchate dranie przypominają studentów. Podobnie jak oni, koty przesypiają również dwie trzecie doby. Rzadziej na kacu, ale równie często na trawnikach pod blokiem. W tym miejscu podobieństwa się kończą, bo z pozostałego czasu koty aż jedną trzecią poświęcają na inne czynności higieniczne, czyli głównie lizanie sobie tyłka, w miarę możliwości na stole obok rosołu.

Co jak co, ale koci tyłek musi błyszczeć. To przy jego pomocy koty okazują ludziom sympatię, podstawiając go im przed twarz i czasami zawijając ogonem po nosie dla lepszego efektu. To w niego również możemy kota pocałować jeżeli czegoś od niego chcemy. Dranie doskonale rozumieją, co się do nich mówi, ale zwykle mają to w wylizanym do czysta poważaniu.

Co innego ludzie, którzy bardzo chcieliby zrozumieć, o co do diabła chodzi temu sierściuchowi. Niestety nie za bardzo idzie nam czytanie z pozycji kociej dupy. Dlatego specjalnie dla ludzi koty nauczyły się miauczeć. Co prawda miauczenia również ni w ząb nie kumamy, ale przynajmniej nas denerwuje.

O nieporozumienie z kotem jest niestety bardzo łatwo. Np. kiedy zwierzak przewraca się na plecy i nadstawia brzuszek do głaskania. Kot pokazuje w ten sposób, że jest zrelaksowany, ufa nam i że tylko jeden nieostrożny ruch dzieli nas od amputacji dłoni.

Tak, koty potrafią być przerażające. Szczególnie kiedy gapią się na człowieka, jakby chciały mu wyssać duszę przez oczy i to nie żeby ją zjeść, tylko pobawić się nią trochę, a potem zostawić krwawiącą gdzieś w kącie za meblościanką. Czasami jednak kot wpatruje się w człowieka i mruga powoli. W ten sposób okazuje uczucie oraz zaufanie. Albo ubliża nam, w alfabecie Morse’a. Z kotami nigdy nic nie wiadomo.

Mamy za sobą część szkalującą, pora na odrobinę nachalnej edukacji. Po pierwsze kota lepiej jest nie wypuszczać z domu. Wypuszczone koty żyją znacznie krócej od trzymanych w domu. To samo dotyczy drobnych zwierząt w najbliższym otoczeniu kota. Im bardziej kot jest wypuszczany, tym bardziej one nie żyją.

Kolejna sprawa dotyczy kastracji. Internet nie kłamie. Wasza najbliższa okolica faktycznie pełna jest samotnych mamusiek. Tak się jednak składa, że mają one cztery łapy i wąsa pod nosem. Jakbyśmy się nie spinali to nie dla wszystkich kocich półsierot starczy rodzin zastępczych. Lepiej jest więc zapobiegać.

W dodatku kastracja przedłuża średnią wieku kota. Szacuje się, że sterylizowane kotki żyją o 39% dłużej, a w przypadku kastrowanych kocurów różnica wynosi aż 62%. Sterylizacja w przypadku kotek pomaga również zapobiegać różnym nowotworom.

Na razie to tyle o kocich dziwactwach, ale jeszcze kiedyś do nich wrócę. W końcu nie wspomniałem jeszcze o kociarzach, których grupy w świecie miłośników zwierząt są odpowiednikami bojówek piłkarskich. Wiem, o czym mówię, bo sam do jednej z nich należę. Dowody znajdziecie w komentarzu.

Dzisiejszy odcinek jest sponsorowany przez zdrowy rozsądek, godność człowieka oraz literkę A, jak „Akcja Sterylizacja”. To ogólnopolska akcja walki z nadpopulacją zwierząt domowych organizowana każdego roku w lutym, marcu oraz kwietniu.

Upalne miasto 91

Drodzy Czytelnicy – pisanie to dla mnie jedna z form masowania szarych komórek, aby nie zanikły. Momentami jest to też dobra zabawa proszę więc nie oczekiwać zbyt wiele, czyli traktować teksty z dystansem. Dziękuję.

Poprzednie odcinki można przeczytać przesuwając stronę. Czasem w środę umieszczam recenzję przeczytanej książki. Prywatne zdarzenia wplatam w kolejne odcinki – część z nich jest prawdziwa, a część wymyślona.

******************************************************* **********

– Chyba trzeba będzie przejść na gołębie, a jeszcze lepiej jastrzębie pocztowe, bo to co wyprawia ta instytucja przechodzi ludzkie pojęcie – pomyślała Anna po rozmowie telefonicznej z koleżanką z Krynicy Górskiej. Wysłała ona 2 lutego list polecony, który nie dotarł do 26 marca. Pocztowa urzędniczka poinformowała ją, że zostawione było dwa razy awizo, adresat nie zareagował, list wróci do nadawcy, który ma za to zapłacić.

– Jakie awizo? Kłamią w żywe oczy!!! – zdenerwowała się seniorka. Przecież codziennie zaglądam do skrzynki!

W poniedziałek w skrzynce zastała powiadomienie o przesyłce, napisano, że powtórne.

– Wystarczyło domofonem zadzwonić, bo byłam w domu – wkurzona Anna powtarzała pod nosem brzydkie wyrazy po kilka razy.

Jednak nie był to list z Krynicy tylko z tego samego miasta, wysłany 12 lutego, na kopercie napisano, że awizo zostawiono 14 – tego, tylko nie wiadomo gdzie, bo nie w jej skrzynce.

Na poczcie powiedziano, żeby reklamację składała u listonosza. Czyli trzeba przed skrzynkami czekać od 7-mej rano aż się łaskawie zjawi. Świetna spychologia. Argumentem jest też to, że teraz wszyscy listonosze są obcokrajowcami. A wszyscy pracownicy (oprócz „góry”) zarabiają mniej niż średnia krajowa. Czyli mają prawo „olewać” obowiązki.

– Czy ktoś się przejmował, że całe życie w budżetówce mało zarabiałam? –  Anna zadała sobie retoryczne pytanie nie tylko na śniadanie.

Wtorek zwyczajowo zaczął się masażem ale przedtem seniorka kupiła nowy numer czasopisma „Książki” i zaszalała zdrapką za 2 złote, bo klient przed nią drapał z nadzieją. Życzyła mu miliona ale ani on, ani ona niczego nie wygrali. Nadzieja matką głupich i pocieszycielką strapionych jest.

Niestety trochę zmarzła, bo poprzedniego dnia wyprała zimową kurtkę a, jak na złość, okazało się, że na dworze nie jest coraz cieplej. Kurtka na strychu dochodzi do suchości a Anna kupiła sobie kawę na rozgrzewkę. No to dostała zimną a obrażona ekspedientka nie zaserwowała słowa przepraszam. Złe szkolenie przeszła.

Masaż, jak zwykle,  przebiegł w miłej i pełnej zrozumienia atmosferze odwrotnie niż układy rodzinne rehabilitanta.

Mimo zimna, bo do odważnych świat należy, Anna pojechała kilka przystanków, aby kupić frotowe kapcie bez palców – takie lubi. I, o dziwo, udało się! Transport miejski też się spisał, bo długo nie musiała czekać ani na tramwaje, ani na autobus do domu.

A tej ekspedientce życzę spotkania z

WOMBAT-em = bombat

Wombat mieszka w Australii i jest torbaczem. W dodatku to najbliższy żyjący krewny misia koala. Od razu wiadomo, że za chwilę przeczytamy o jakimś chorym gó*nie. Faktycznie, wombat to jedyne stworzenie na świecie, które potrafi walić kupy w kształcie sześcianów. Nie, to nie było wyzwanie, siadajcie. Poza tym raczej nie macie tak uzdolnionych jelit jak wombat. Jego flaczki mają dwie ściany sztywne jak skrajna prawica przed kamerami i dwie elastyczne jak ci sami goście kiedy gasną światła, a z głośników leci rota.

W ciągu jednego dnia wombat potrafi wyprodukować od 80 do 100 kupokostek. To tak jakby człowiek codziennie zostawiał za sobą 10 metrów stolca. Nawet paskowy TVP w swoim prime time nie produkował tyle g*wna. Dzięki temu, że wombacie kupy są kanciaste, nie staczają się z pochyłych powierzchni. Mało tego, wombat ustawia z nich wieżyczki na kamieniach, kłodach i innych podwyższeniach. W ten sposób oznajmia innym wombatom, że ten teren jest już zakupany. Z drugiej strony te same konstrukcje mogą być zaproszeniem na randkę. Na pewno płynie z tego jakaś nauka, ale nie mamy na nią czasu. Musimy pomówić o dupie wombata.

A dupa wombata jest spektakularna. Zacznijmy od tego, że te dupiaste torbacze wcale nie są małe. Mogą ważyć do 35 kilogramów, z czego znaczna część przypada właśnie na cztery litery. Nie dość, że pośladki wombata są ciężkie to w dodatku opancerzone. Tak jest, wombat ma półdupki zabezpieczone specjalnymi płytkami kostnymi. W razie niebezpieczeństwa koleś daje nura do nory głową w dół i dupą na zewnątrz. Blokuje w ten sposób wejście do kryjówki. Bariera jest nie do przejścia dla większości drapieżników. No, chyba że trafimy na wyjątkowo figlarnego wombata. Taki torbacz robi odrobinę miejsca pomiędzy tyłkiem a sufitem tunelu. Akurat tyle, żeby dingo lub inny diabeł tasmański wsadzili tam swoje naiwne głowy, a wtedy… BOUNCE, BOUNCE, CHRUP. Wombat zaczyna twerkować w rytm Down Under, zgniatając czaszkę przeciwnika, pomiędzy pancernym tyłkiem a sklepieniem tunelu. Australia plaże!

Dzień dyżuru w Centrum Seniora przy regale z książkami konweniował z pogodą – telewizor buforował i oznajmił, że odczuwa brak połączenia. Ewidentnie postanowił zrobić odsapkę. Proszę bardzo – Anna odłączyła kabelek na jedną minutę a potem zażądała działania, bo ona tu rządzi za pomocą comiesięcznych opłat.

Router zawiaduje odbiorem telewizji oraz Internetu i ten ostatni nie mógł przez jakiś czas,  złapać oddechu, czyli właściwej sieci.

A w kuchni mrugająca czasem nieporozumiewawczo żarówka wypięła się całkowicie i „cyt, iskierka zgasła”.

Dyżur urozmaicony został pretensjami kobiety, że tam nie ma Dyskusyjnego Klubu Książki.

– Przecież może pani ze mną podyskutować o książkach  – zachęciła seniorka.

Nie chciała. Iść na spotkania DKK w bibliotece też nie. Widać było, że chodziło jej o narzekanie i pretensji objawianie.

Inna pani robiła za gwiazdę choć nie stawiła się na casting jaki tam się odbywał. Gwiazdorzenie polegało na postawie ”ja żądam, żeby tak było jak ja chcę i wszyscy mają się do tego dostosować”.

Podobnie zachowali się autorzy ankiety tyczącej czytelnictwa. Nie skonsultowali pytań z osobami w różnym wieku tylko napisali co im na długopis/klawiaturę spłynęło a dużo tego było. Żeby zniechęcić i udręczyć wypełniającego? Na to wygląda. A także na popisywanie się: ach jacy jesteśmy świetni, twórczy  i błyskotliwi a ty pokornie uznaj naszą wyższość połączoną z  mądrością. Bo tak! A to liski – chytruski!

 LIS RUDY potrafi skakać na ponad dwa metry! Wyobrażacie sobie? Co za chory po*eb. Ale to nie wszystko. Robi to po to, żeby polować na myszy. W dodatku to jedyny psowaty, który jest w stanie chować pazury. Kto jeszcze chowa pazury? No właśnie. Na miejscu innych psowatych solidnie zastanowiłbym się nad wywaleniem go z klubu Azora za szpiegostwo międzygatunkowe.

Kolejną fascynującą cechą lisów jest to, że śmierdzą. Ale nie tak zwyczajnie tylko na co najmniej trzy różne sposoby. Po pierwsze sztynią z przodu z gruczołów łojowych, które znajdują się w okolicy szczęki. Po drugie zalatują z tyłu z gruczołów odbytniczych. Wreszcie po trzecie śmierdzą naokoło, bo używają wyjątkowo smrodliwego moczu do komunikacji z innymi lisami.

Kiedy chcą o czymś pogadać, to mają do dyspozycji nie tylko wzajemne śmierdzenie w swoim kierunku. Niestety wydają z siebie również kilkadziesiąt różnych dźwięków, a każdy z nich brzmi jak demon z siódmego kręgu piekieł, który nadepnął na klocek lego albo kaszojad, miotający się po sklepowej podłodze i negocjujący z rodzicami zakup piórnika z Elsą z Frozen (true story).

Lisy nie nadają się na zwierzątka domowe. Są na to zbyt ciekawskie. Jeżeli jakimś cudem dostaną się do czyjegoś mieszkania, to poczynią w nim zniszczenia większe niż kot, pies a może i dziecko. Będą otwierały, skubały, ciągnęły i rozszarpywały wszystko, co wejdzie im w pole lisienia. To, czego nie zdołają zniszczyć, oznaczą moczem i kałem jak użytkownicy publicznych toalet.

Lisy zdają sobie sprawę z tego, jakie są wkurzające. Dlatego kiedy już znajdą innego lisa, który jest w stanie z nimi wytrzymać, to zostają z nim do końca życia. My nazywamy to oswajaniem i na tym polega monogamia.

Upalne m,iasto 90

Drodzy Czytelnicy – pisanie to dla mnie jedna z form masowania szarych komórek, aby nie zanikły. Momentami jest to też dobra zabawa proszę więc nie oczekiwać zbyt wiele, czyli traktować teksty z dystansem. Dziękuję.

Poprzednie odcinki można przeczytać przesuwając stronę. Czasem w środę umieszczam recenzję przeczytanej książki. Prywatne zdarzenia wplatam w kolejne odcinki – część z nich jest prawdziwa, a część wymyślona.

*******************************************************

Szaleństwa diabła stróża najczęściej są nieokiełzane. Już dawno zepsuł lampę naścienną w łazience, bo przy naciśnięciu na włącznik rozlegał się huk – błysk i ciemność, widzę ciemność. Mając świadomość zabytkowego stanu przewodów elektrycznych budynku Anna kupiła lampkę nocną i ją stosowała. Diabeł się zeźlił, że go przechytrzono  i za jakiś czas zepsuł baterię nad wanną. Wymieniono ją za pomocą złotorączkowego męża koleżanki. Seniorka marzy o baterii pocisków skierowanych w rozrabiakę.

Następna była lampka nocna przy łóżku w której środku złamał się gwint. Niech to jasny gwint trzaśnie! Takiej samej lampki nabyć się udało. Inna nie była tak funkcjonalna.

Kopytny wrócił do łazienki i wygryzł dziurę w kołnierzu doprowadzającym rurę dolnopłuk – muszla.

Kuchni  dowcipniś też nie ominął psując zawias drzwiczki szafki. Mąż koleżanki naprawił lampkę nocną, ponabywał potrzebne części i przybył z pomocą naprawczą.

Anna była cała szczęśliwa, że może ma spokój na jakiś czas ale nie ma tak dobrze. Poszła skorzystać z wc i zauważyła, że woda, bez zaproszenia,  się leje strumieniem do muszli. Fachowca nie złapała telefonicznie więc się pożaliła jego żonie.

Zakręciła kurek wodny i pojechała do Centrum Seniora na dyżur biblioteczny niosąc własne metalowe zakładki, teczkę z kolażami do pokazania pracownicy CS, taśmy klejące, nożyczki i duży klej, aby poprawić wygląd  niektórych książek. Lekko nie było.

Gdy jechała tramwajem dopadł ja niepokój – zamknęłam drzwi czy nie? Na miejscu zadzwoniła do sąsiadki, która nie odbierała. Niepokój wkurzająco narastał. Wyobraźnia seniorki zaczęła działać – jakiś fan zabytkowych i zniszczonych leciwych przedmiotów wchodzi do jej mieszkania jak do siebie i wynosi różne starożytności z epoki PRL- u, lodówkę i drabinkę z przedpokoju, owalny i prostokątny stolik z pokoju, komodę z rękodzielniczymi przydasiami, kwiatki w postaci geranium, aloesa i żyworódki oraz metalowy świecznik z trzema ogarkami (ogarami) świeczek.

W Centrum  najpierw przykleiła na regale napis „biblioteka” i zajęła się dalszym porządkowaniem – oklejaniem – opisywaniem książek oraz odpowiadaniem na pytania przybywających tam, w różnych sprawach, seniorów. Dwie panie były zainteresowane książkami, a jeden mężczyzna bardzo się zdenerwował, że nie ma grupy tylko dwie kobiety. Czego chciał? Zaprezentować, może, swoja wiekopomną twórczość na jaką zasługuje tylko wielkie grono?

Parze wypełniającej druk do Karty Seniora pożyczyła długopis wmawiając, że jest bezcenny bo złoty choć niebieski. Pożartowali sobie trochę z tego co jest dla ludzi cenne i bezcenne. Inny mężczyzna miał ogromną chęć opowiadania wszystkim o sobie ale trochę się zniechęcił widząc, że seniorka jest zajęta pracą a nie spijaniem słów z jego ust.

Sąsiadka oddzwoniła i stan drzwi sprawdziła, zamknięte były.

Idąc do tramwaju Anna usłyszała dźwięk swojej komórki ale będąc przekonana, że jest na dnie wypełnionej torby postanowiła odczytać wiadomość w domu. Wybebeszyła obie torby i telefonu nie znalazła. A przecież dźwięk słyszała!

– Gdzie ta cholera się schowała? Aaaa- włożyłam ją do kieszeni spodni – przypomniała sobie.

W łazience odkręciła narurowy kurek sprawdzając czy nadal wc-towa Niagara leci z radosnym pluskiem. Nie leciała. Podzieliła się radosną wiadomością z odzłotorączkową koleżanką.

Kiedyś jej mąż powiedział gdy ta coś wywinęła:

– No, z tobą to się nudzić nie można.

– A ja mam kop adrenaliny przez mojego diablego stalkera – pomyślała Anna.

Następnego dnia zaplanowała marszrutę po osiedlowych punktach i nie zniechęcił jej padający, niezbyt nachalnie na szczęście, deszcz. Na dobry początek poszła poczta, gdzie nadała list z kartami ATC i kupiła znaczki a w punkcie ksero powieliła dokumenty do zeznania podatkowego. Tam dostała od miłej pani duże kawałki sztywnych kartek do prac kreatywnych.

– Świetnie się składa, bo w środę będę prowadzić zajęcia z seniorami – ucieszyła się Anna.

W biurze rachunkowym okazało się, że wszystkie kopie nie były potrzebne, tylko jedna, bo dane już mają z poprzednich lat.

Omijając błotne skwerkowe ścieżki, w przelocie popatrzyła na dwa pieski – czarnego i białego, próbujące się zaprzyjaźnić pod czujnym okiem właścicieli i zapiętych smyczy.

Stanęła pod zamkniętymi drzwiami sklepu dobroczynnego na których nie było informacji dlaczego i jak długo. No, powinno być na przykład:

Szanowny kliencie mam cię w pięcie.

Panie i panowie dzwońcie na pogotowie.

Drzwi są zamknięte, bo nie otwarte.

Klucz się obrócił, pracownik nie wróci.

Ni mom chęci do roboty, ani rano, ni wieczorem. – cytując śpiewającego klasyka.

Wrócę gdy zechcę i co mi pan zrobi? –  naśladując pewnego filmowego szatniarza.

Seniorka poszła więc do, trochę jednak oddalonej, części sklepu zasięgnąć języka. Niechętny język powiedział, że koleżanka jest w toalecie, czyli trzeba poczekać.

Czekaj tatka latka a baba uciechy – czy jakoś tak.

Jednak nadeszła wiekopomna chwiła i seniorka kubków pięć kupiła. Dwa dla siebie a trzy na kawę lub herbatę dla spragnionych czytelników w bibliotece Centrum Seniora.

Do kawy i herbaty niektórzy stosują mleko. Wie o tym autor FB profilu „Zwierzęta są głupie i rośliny też”.

KROWA – najczęściej dojone zwierzę w Polsce

Krowy to samice bydła domowego. I bawołów. I żubrów. I wielorybów. Istnieje spora szansa, że w większości przypadków rozpoznacie, z którym gatunkiem macie do czynienia, ale mimo wszystko naukowcy mogliby się trochę wysilić. Jeszcze gorzej jest z małymi krowami, które bez względu na płeć nazywamy cielakami. Podobnie jak młode jelenie, bizony, wielbłądy, żyrafy i ponownie wieloryby.

Krowa widzi niemal w 360 stopniach. Najgorzej radzi sobie z patrzeniem na wprost. Kiedy interesuje ją coś, co ma dokładnie przed nosem zazwyczaj przechyla lekko głowę w bok. Jeżeli mieliście okazję stać przed krową, która nie przechyliła głowy, to nie martwcie się, na pewno macie wspaniały charakter.

W Polsce ponad 90% bydła domowego to krowy Holsztyńsko-Fryzyjske, które przywędrowały do nas razem z holenderskimi osadnikami w średniowieczu. Tak, to dokładnie te, czarno-białe krówki, które w książkach dla dzieci robią „muuuu”, a w dokumentach Greenpeace „plask”. Lata hodowli w naszym kraju uczyniły je jednak bardziej polskimi. Stały się krępe, odporne na choroby, ich mleko zaczęło zawierać więcej tłuszczu i dodają rodzynek do sernika.

Oswajanie bydła: rozpoczęło się około 8000 lat temu i przebiegało z różnym skutkiem. Z jednej strony mamy 1000 ras krów mlecznych, mięsnych i kombinowanych, które przyniosły ludziom niezmierzone korzyści, z drugiej są też promocje na karpia i sylwester w Zakopanem.

W warzywniaku natomiast nie było promocji i inna seniorka zdegustowała się nieznaną jej chińską kapustą pak – choi i ceną większości asortymentu. Niestety cykoria biała już im zzieleniała czyli zgorzkniała a biała rzepka była tylko w ostrej i długiej wersji podczas gdy Anna preferowała łagodną okrągłą.

Upalne miasto 89

Drodzy Czytelnicy – pisanie to dla mnie jedna z form masowania szarych komórek, aby nie zanikły. Momentami jest to też dobra zabawa proszę więc nie oczekiwać zbyt wiele, czyli traktować teksty z dystansem. Dziękuję.

Poprzednie odcinki można przeczytać przesuwając stronę. Czasem w środę umieszczam recenzję przeczytanej książki. Prywatne zdarzenia wplatam w kolejne odcinki – część z nich jest prawdziwa, a część wymyślona.

******************************************************

Poniedziałek przedwalentynkowy raczej nie był z tych miłosnych. Najpierw tramwaj i autobus okazały Annie, z pogardą, ogon więc musiała zasuwać per pedes ich trasami. Wnerwiona, bo wiedziała, że się spóźni na umówione spotkanie. No, nie lubi się spóźniać – tak ma. Na miejscu okazało się, że poprzedni klient jeszcze przesiaduje w gabinecie, bo jego  smartfon nie jest smart. Czekała więc pół godziny. Dobrze, że pojemniku na papier znalazła trzy książki, w tym „Kamień na kamieniu” Myśliwskiego i „Moje młode lata” Artura Rubinsteina. Zaczęła czytać pierwszą ale temat zaciągania długów na zakończenie budowy nagrobka dla żyjącego bohatera ją zniechęcił. Ta druga odstręczała dość zaawansowanym zniszczeniem – odklejona całość od podartej okładki, pęknięta w połowie i stara taśma klejąca swego zadania nie spełniająca. Już kiedyś te wspomnienia czytała ale czas zrobił swoje więc czekając zagłębiła się w lekturze.

W domu okładkę „Kamienia…” okleiła przezroczystą taśmą samoprzylepną, bo była dość zużyta. Współczesne taśmy są lepsze niż te z PRL-u.

Do autobiografii pianisty musiała bardziej się przyłożyć uzupełniając braki zielonym papierem i taśmą klejącą.

A w trakcie spotkania zastrajkowała drukarka. Był to cykl zdarzeń potwierdzający tytuł filmu „Nie lubię poniedziałku”. I to był „odjechany dzień”.

„Na frasunek dobry trunek” – nie tylko ludzie stają się alkoholikami. Jeśli dać świniom alkohol to chętnie wpadają w nałóg, mają też skłonność do zapijania stresu.

A na koniec powyższego spotkania seniorka stwierdziła, że dobrowolnie przymusowo dzieciństwo, pierwszą i drugą oraz kawał trzeciej młodości spędziła w porąbanym ustroju jakim był PRL, potem było trochę oddechu i znowu nadeszła czarna chmura z rządami zachłannych tumanów.

– Zamiast, żeby  świat i ludzie mądrzeli to odnoszę wrażenie, że totalnie głupieje. A chciałabym na starość pożyć spokojnie, bez widma wojny na karku, bez rządów porąbanych psychicznie polityków, którym się zdaje, że są bogami i należy im się władza, zachwyt obywateli i całe pieniądze tego świata.

Ach, słoniem być, który całym sobą odstręcza przeciwników, uszami wachluje się gdy brak ochrony przed przypiekającym słońcem oraz jest wegetarianinem.

A tak to zwierzątko opisano na profilu „Zwierzęta są głupie i rośliny też”:

S Ł O Ń  zaczyna się dość chytrze, bo od stosunkowo cienkiej szarej rurki, którą nazywamy trąbą. Przy jej pomocy słoń gada, wącha, je, podnosi małe i duże przedmioty, przytula, poklepuje, walczy, a kiedy jest mały, to ssie ją, jak dziecko kciuk, albo dorosły Jacka Danielsa. W tym pomarszczonym szarym spaghetti znalazło się miejsce dla 17 mięśni, które składają się z kolei ze 150 000 oddzielnych pęczków. W dodatku na końcu trąby słonie mają wyrostki, których mogą używać jak palców. Afrykańskie mają dwa, a Indyjskie tylko jeden, ale nie wiadomo czy przy ich pomocy pozdrawiają się tak jak ludzie. Skoro jesteśmy już przy gatunkach, to obecnie uważa się, że są trzy różne słonie. Słoń indyjski lub azjatycki oraz dwa afrykańskie: leśny i sawannowy.

Za trąbą słoń ma niemal 5-kilogramowy mózg, w którym skrupulatnie notuje kto i kiedy mu podpadł. Słonie bowiem nigdy nie zapominają. Muabe, jeżeli to czytasz, przysięgam, że oddam ci tę dychę, po najbliższej wypłacie. Nie musisz mnie tak tratować. Ale poważnie, dranie słyną z doskonałej pamięci i to również międzypokoleniowej. Słonie żyją w matriarchacie, czyli, że rządzi nimi słoń babeczka. Nie tylko rządzi, ale również przekazuje wiedzę na temat źródeł wody pitnej, jedzonka i potencjalnych zagrożeń. Sami przyznacie, że to nowa jakość w porównaniu do tego kto rządzi np. nami. Dostaliście kiedyś banana od prezydenta? Bo ja tylko figę z makiem.

Słonie nie tylko potrafią dotrzeć do oazy położonej kilkaset kilometrów, w której nigdy przedtem nie były, ale tak wymierzyć czas podróży, że docierają na miejsce, akurat jak im obrodzą banany. Tymczasem ja potrafię zgubić się w drodze do żabki, których statystycznie mamy po dwie na jednego Polaka.

Słonie tak jak Polacy lubią swoich zmarłych na smutno. Raz na jakiś czas urządzają pielgrzymki do wielkich słoniowych cmentarzy i dotykają kości przodków, oddając się przy tym zadumie. Nic mi nie wiadomo na temat spekulacji chryzantemami i zniczy z piosenkami ich troje, co tylko potwierdza pogłoski o tym, że słonie są całkiem mądre, potrafią liczyć, używać narzędzi i słuchać stopami.

Słonie afrykańskie są kurczę gigantyczne. Mogą ważyć nawet 6,5 tony przy wzroście 4 metrów. Zanim nawrzucacie im od gruboli dobrze się jednak zastanówcie, bo skubańce mogą was zidentyfikować na kilka różnych sposobów. Po pierwsze rozpoznają waszą płeć, po drugie głos, po trzecie twarz, a po czwarte język, jakim się porozumiewacie. Uprzedzając pytanie, tak to prawda, że statystyczny słoń afrykański lubi język polski i potrafi wyrazić w nim podziw, strach, dezaprobatę, smutek i radość, a wszystko to przy pomocy jednego krótkiego wyrazu. Chodzi oczywiście o „no” po którym następują „raczej” i „co ty” lub „nieźle”, a nawet niemieckie zakręty.

Jak myślicie, kto jest najsprawniejszym wielkim pływakiem w Afryce? Oczywiście, że słoń. Skubany uprawia nawet snorkeling, czyli zrurkonurkowanie. Wystawia trąbę nad wodę, przebiera girami i bawi się w szarą łódź podwodną o napędzie stópkowym. Tymczasem ten łgarz hipopotam nie pływa w ogóle, tylko zasuwa po dnie na piechotę.

Co czuje słoń w głębi słonia i co na to inne słonie? Jeżeli stado zauważy, że któryś z jego członków ma doła to prawdopodobnie spróbuje go jakoś pocieszyć. Pocieszanie obejmuje dotykanie słonia trąbą i innymi częściami słonia oraz sygnały dźwiękowe, które mają na celu wytłumaczenie smutasowi, że przecież nic się nie stało, każdemu się zdarza, a teraz wytrzyj stopy, kupimy ci nowego człowieka.

Oprócz kontaktów z bankomatem trzeba czasem odwiedzić swój bank. A tam proszą o okazanie dowodu osobistego. Jest dziwny zwyczaj, że dostarczone urzędowi zdjęcie jest dziwnie przerobione i delikwent posiadający ten dokument często wygląda jak przestępca.

Anna powiedziała do urzędniczki:

– Wyglądam jak na liście gończym.

– I w ten sposób niechcący, nawiązują do pani przeszłości (w stanie wojennym)  – odpowiedziała miła pani.

Obie się zaśmiały.

W  piątek  wybrała się do Centrum Seniora, aby wolontariacko zająć się książkami na ustawionym w holu regale mającym być biblioteką. Zabrała ze sobą, zrobione w domu, z własnego kartonu, zakładki, flamastry i klej. Najpierw kolejno wykładała książki na stół i wycierała półkę z nawarstwionego kurzu. Odkładała pozycje nadające się do czytania, czyli w dobrym stanie, w tym klasykę. Pozostałe przeznaczono na makulaturę, bo były: bardzo zniszczone, brakowało im stron, powstały w słusznie minionym ustroju i zawierały ideologiczne motywy. Niektóre przydatne wymagały podklejenia. Podzieliła je tematycznie i postawiła z powrotem na półkach. Powstały działy: powieści i opowiadania; biografie + wspomnienia; dla dzieci i młodzieży; religijne; kryminały+ fantastyka+ fantasy; w językach obcych; historia; podróże + turystyka; różne. Na przyniesionych zakładkach umieściła te nazwy. No i okazało się, że musi jeszcze parę ich dorobić. Praca zajęła jej  trzy godziny i nieźle zmęczyła.

Rozmawiała też z paniami zawiadującymi pracą z seniorami, jedna z nich stwierdziła, że Anna spadła im z nieba. Ona na to, że raczej z Ołbina (nazwa osiedla na którym mieszka).

Tego też dnia wyżebrała u koleżanki bibliotekarki metalowe zakładki do podtrzymywania księgozbioru. Obiecano osiem. Tego dnia był u Anny w domu złotorączkowy mąż koleżanki, aby naprawić strajkujące sprzęty. Obejrzał wszystko i doszedł do wniosku, że musi kupić części bo bez tego ani rusz. Zwierzył się też, że pojadą do biblioteki z zakładkami. Poprosiła, aby je zabrali i jej, w dowolnym terminie, przekazali. Potem wykonała kartonowe zakładki dla czytelników, aby szukając dla siebie książki wstawiali je w miejsce wyciągniętej, bo może akurat nie będzie odpowiednia. I trzeba ją wstawić tam gdzie stała a nie półkę – dwie – trzy niżej.

Okazało się jednak, że „Kazał pan – musiał sam”, czyli w poniedziałek seniorka pojechała sama po te szczodre dary, bo nie zostały odebrane. W jedną stronę jechała tam około pół godziny, w drugą, do Centrum Seniora,  45 minut. Pomyślała, że jak już tam jest to, oprócz wstawienia zakładek metalowych, dodania trzech kartonowych z opisem działu, ułoży chociaż jeden, największy dział, alfabetycznie według autorów. Co wykonała i zabrało jej to dwie godziny. Nie ma to jak pracowicie spędzony, deszczowy lutowy poniedziałek.

Upalne miasto 88

Drodzy Czytelnicy – pisanie to dla mnie jedna z form masowania szarych komórek, aby nie zanikły. Momentami jest to też dobra zabawa proszę więc nie oczekiwać zbyt wiele czyli traktować teksty z dystansem. Dziękuję.

Poprzednie odcinki można przeczytać przesuwając stronę. Czasem  w środę umieszczam tu recenzję książki lub opis prywatnych zdarzeń. Miłej lektury 🙂

*********************************************************************

Czwartek lutowy wprawdzie nie wymagał podkutych butów ale parasola owszem. Lub chociaż kaptura kurtkowego. Psy wychodzą na króciutki spacer a ludzie albo siedzą w domu albo mus ich woła raz dokoła. Anny mus objawił się w postaci wizyty u fryzjera. Ewa wyjechała z ukochanym na Majorkę więc babcię obsłużyła jedna z jej pracownic.

W czasie jej wizyty ruch w salonie był jak na Marszałkowskiej. Najpierw przyszła klientka z tekstem:

– Chcę się z panią umówić, wprawdzie wolę mężczyzn… Kiedyś zadzwoniłam do warsztatu samochodowego i tak powiedziałam na co pracownik zareagował: ale ja jestem żonaty. I pośmialiśmy się.

Potem Grażyny córka nastolatka z prośbą o dotację, bo odmówili jej pożyczki w banku.

– A jaki to bank? Bo może zadzwonię i wstawię się za tobą – zażartowała matka. – Masz tu kartę i napadnij bankomat i pamiętaj, że nie wyjmiesz więcej niż dwieście złotych.

Mąż drugiej fryzjerki przyszedł się ostrzyc bo w pracy wiedzą jaki zawód wykonuje jego żona i musi mieć porządną fryzurę.

Anna rozmawiała z Grażyną o wysypie fryzjerów, barberów i manikiurzystek w najbliższej okolicy.

– Może większość z nich to pralnie pieniędzy? – przypuściła seniorka. Bo niemożliwe, żeby wszystkie zakłady miały klientów.

– Szczególnie z tymi cenami – dodała fryzjerka.

I opowiedziała, że pracowała dziesięć lat temu w salonie gdzie często właścicielkę odwiedzali bardzo drogo ubrani faceci podjeżdżając w równie wypasionych autach. Aż w końcu się okazało, że właścicielka z mężem i goście handlują narkotykami. Gdy sprawa się wydała uciekli do Anglii ale policja dopadła męża i wsadziła do ciupy.

– A chociaż raz panią poczęstowali? – żartując zapytała Anna.

– Nigdy i nawet bym nie chciała.

– A to chytrusy – podsumowała starsza pani. Słusznie ich ukarali.

Do wypowiedzi głowy państwa bardzo pasuje nazwa tego ptaka – pomyślała w domu.

GŁUPTAK – duptak

Polujące nad Morzem Północnym głuptaki wyglądają jak gniew Boga zesłany na grzeszne ryby, prawdopodobnie za to, że jadły w piątek ludzinę. Biedne pływające dranie nie mają szans ze skrzydlatymi posłańcami dobrej nowiny. Głuptaki jeden za drugim spadają na ryby jak Amerykanie podczas eksportu demokracji. Mogą to robić z prędkością 110 km na godzinę, dzięki workom powietrznym, które chronią ich głowy i piersi podczas uderzenia o taflę wody. W dodatku głuptak potrafi zamknąć nozdrza, więc bez problemu nurkuje na 15 m, Prosto ku jakiejś smacznej ławicy

Wyobraźcie sobie, że jesteście śledziem czy tam inną rybą, pływacie sobie w kółko i puszczacie bąble nosem, a tu nagle 100 ptasich pocisków otacza was z każdej strony. Wiem, że trochę się na ten temat rozpisałem, ale zobaczcie sami w komentarzu polujące głuptaki, a zrozumiecie, skąd się bierze mój słowotok.

Głuptak biały to największy z rodziny głuptaków. Drań ma dwa metry rozpiętości skrzydeł, jest przeważnie biały i tylko głowę ma trochę żółtą. Za to głupi jest również pod spodem i z boku głuptaka. W powietrzu i podczas ataku na ryby głuptak może wydawać się całkiem zgrabnym ptakiem. Co innego kiedy po udanym połowie wraca do gniazda na skalnej kolonii. Na lądzie głuptak wygląda nie za mądrze. W dodatku ciągle kłóci się z sąsiadami.

Przyczyna utarczek pomiędzy głuptakami to prawie zawsze miejsce na skale. Na dwóch metrach kwadratowych mieszczą się zwykle dwa gniazda. Odległość jest na tyle mała, by optymalnie wykorzystać morskie klify i na tyle duża, by nie sięgać dziobem z gniazda do gniazda. Co innego, zanim głuptak zdobędzie działkę budowlaną. Najbardziej atrakcyjne są te pośrodku kolonii, czyli jak w każdym większym mieście. Różnica jest taka, że dwa głuptaki kłócą się o miejsce przez godzinę, dziobiąc nawzajem po głowach. Ludzie natomiast podpisują cyrograf z diabłem, tzn. umowę na kredyt hipoteczny, ale łatwo się pomylić.

Drugim głuptakiem, którego chciałbym obsmarować w dzisiejszym wpisie jest głuptak niebieskonogi. Syrki tego konkretnego ptaka, a także dziób i okolice są jasnoniebieskie. Charakterystyczny kolor ptak zawdzięcza karotenoidom, które siedzą w rybach i zjedzone wzmacniają odporność. Nasycenie barwy świadczy o kondycji ptaka, dlatego im bardziej niebieski jest głuptak niebieskonogi tym ma większą szansę u samicy głuptaka. Samiec dobrze zdaje sobie z tego sprawę. Dlatego podczas godów podryguje przed partnerką, prezentując jej kończyny, niebieskie jak smerfy i karta honorowego konkubenta.

Tłusty czwartek Anna zaczęła od kromki chleba z tłustym białym serem. Potem wychodząc z domu na schodach spotkała młodą parę z niemowlęciem i kartonem pączków ewidentnie z marketu. Powstrzymała się od uwag na temat tego paskudztwa.

Ale przypomniała sobie, że kilka lat temu, w renomowanej piekarni z tradycjami nabyła faworki, dość drogie, i mimo że jest odporna na jakość słodyczy nie mogła ich zjeść tak były niesmaczne. Wyrzuciła. Reklamować nie poszła, bo piekarnia na sąsiednim osiedlu położona jest a nie blisko jej bloku.

Pojechała do biblioteki gdzie koleżanka poczęstowała ja pączkiem z cukierni z tradycjami – ciasto smaczne ale nadzienie ni to przeceniony dżem, ni to marmolada. Taki ni pies, ni wydra, coś na kształt świdra.

Za to porozmawiała sobie (mówiąc najmniej z trojga) z koleżanką i znajomym wspólnym, byłym uniwersyteckim pracownikiem naukowym, humanistycznym.

Powspominali  czasy gdy w mieście było prawie sto bibliotek, potem na stołek dyrektora od kultury wspiął się człowiek, który wymyślił prywatyzację bibliotek. Zamach się nie udał ale wespół w zespół z prezydentem przeprowadzili akcję a to zamykania bibliotek, a to łączenia ich ze szkolnymi. Tradycja zamykania trwa nadal.

Omówili też stan opieki zdrowotnej w kraju – na swoich i cudzych przykładach. Okazało się, że obecna przy rozmowie kobieta była lekarką. Przyniosła własnoręcznie usmażone faworki i coś w nich nie zadziałało. Fachowiec wiedziałby co.

W trakcie zakupów seniorka zagląda do lady z przecenionymi artykułami na granicy daty spożycia i nabyła dwa małe białe serki postanawiając uczcić tradycję tłustości upieczeniem sernika, niedużego ale smacznego. Albowiem domowe słodycze najlepsze. Choć z powyższego zdania o faworkach wynika, że nie zawsze.

W Internecie wyczytała, że w Centrum Seniora powstała biblioteka – można wziąć jedną książkę jeśli się podaruje jedną swoją.

Seniorka zapakowała więc 3 swoje i pojechała z zamiarem podarowania. Książki  na jednym regale pokazano i Anna przyjrzała się  ofercie. Bez zachwytu. Okazało się w rozmowie z sympatyczną pracownicą, że zorganizowała i przyniosła wiele dobrych pozycji. Regał stoi w holu, niepilnowany no i zwiedzieli się o tym handlarze książek. Przychodzili, napełniali torby a potem te książki sprzedawali na targowisku. Cwaniaków i złodziei u nas nie brakuje. A przykład idzie z góry.  Seniorka zaproponowała, że posegreguje na działy te książki, które są ale potrzeba do tego zakładek, plastikowych lub metalowych,  z możliwością napisania nazwy danego działu. Zostawiła swoje dane oraz propozycję, że na terenie CS poprowadzi warsztaty na których będzie można zrobić kartki świąteczne i zakładki do książek.

Upalne miasto 87

Drodzy Czytelnicy – pisanie to dla mnie jedna z form masowania szarych komórek, aby nie zanikły. Momentami jest to też dobra zabawa proszę więc nie oczekiwać zbyt wiele czyli traktować teksty z dystansem. Dziękuję.

Poprzednie odcinki można przeczytać przesuwając stronę. Czasem  w środę umieszczam tu recenzję książki lub filmu. Miłej lektury 🙂

*******************************************************************************

Na spotkaniu Dyskusyjnego Klubu Książki okazało się, że młoda czytelniczka pisze pracę o roli poezji w biblioterapii. Poprosiła nas o pomoc. I tu się okazało, że inna uczestniczka, biblioterapeutka, miłośniczka poezji, znająca wiele tekstów na pamięć pomogła sobie  leżąc w szpitalnej separatce, sparaliżowana, w czasie pandemii. Zastosowała metody biblioterapeutyczne, m.in. powtarzając sobie w myśli lub na głos znane wiersze, m.in. Szymborskiej. Pomagał jej cytat:

 Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
Jesteś – a więc musisz minąć.
Miniesz – a więc to jest piękne.

  2024  ogłoszono rokiem Melchiora Wańkowicza

https://pl.wikipedia.org/wiki/Melchior_Wa%C5%84kowicz

oto dwie anegdoty o nim:

Kto pyta, nie błądzi

Pisarz i dziennikarz Melchior Wańkowicz, gdy był jeszcze dzieckiem, zapytał rządcy swojej babki:

– Wujek Stefan uprawia warzywa i modli się o deszcz, a wujek Alfred uprawia zboże i modli się o słońce. Przecież tego nie da się pogodzić.

– Nie martw się Melchiorku – odpowiedział rządca – Pan Bóg znajdzie sposób, by zaszkodzić i jednemu i drugiemu.

***

Podobieństwo

Melchior Wańkowicz opowiadał kiedyś, jak jadąc taksówką warszawską, usłyszał od kierowcy o swoim podobieństwie do pisarza Wańkowicza.

– Zna go pan? – zapytał pisarz.- Nieraz go woziłem na Puławską.

– A co się z nim stało? – dopytywał zaintrygowany Melchior.

– Umarł – odpowiedział pewnie taksówkarz.

Nastanie każdego nowego roku Anna nie czci postanowieniami, bo wie, że spełnia się powiedzenie „Powiedz jakie masz plany a usłyszysz śmiech Pana Boga”, w jej przypadku diabła stróża.

– Ale przecież mogę sobie wymienić stare na nowe – stwierdziła kupując nowy czajnik, nową matę na podłogę miniaturowej kuchni i nowy pasek do zegarka. Zapytała, przy okazji,  zegarmistrzynię o budzik z fosforyzującymi wskazówkami, bo chciałaby po przebudzeniu, gdy jest ciemno, wiedzieć się która jest godzina. Okazało się, że fosforu już się nie stosuje, bo jest trujący. Ale są zegarki ze świecącymi wskazówkami a dodatkowo z przyciskiem do zapalenia żaróweczki. Taki bajer. No i okazało się, że kobieta przyjmuje tylko gotówkę a ta z portfela seniorki poszła już na pasek.

W prywatnej piekarni nabyła rogala i wrzuciła pieniążek do skarbonki Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy otrzymując serduszko.

Uparła się na świecący zegarek (wodotrysku już z niego nie oczekiwała) i po kilku dniach się do znanego punktu usługowego  z czasomierzami wybrała. Płacąc za budzik zauważyła, wiszący na ścianie, wśród innych, duży okrągły zegar z widocznymi kółkami zamachowymi. I skojarzyła je z filmem Chaplina „Dzisiejsze czasy” gdzie bohater wpada do maszyny, która wielkimi kołami zębatymi przenosi go na kolejne i kolejne. W ten sposób robiąc z niego element kapitalizmu, mechanizacji i dehumanizacji.

A w piątek o godzinie 9,45 na dzwonek otworzyła drzwi i widząc listonosza powiedziała:

– Tak myślałam, że to pan, na dobry początek dnia.

W odpowiedzi uśmiechnął się.

I to był koniec atrakcji, bo  zamek w drzwiach wiaty śmietnikowej odmówił współpracy. Nie wie, głupek, że po drugiej stronie jest konkurencja i to bardziej przyjazna wyrzucaczom.

Śnieg na podwórku skrzypiał pod butami, czarne ptaszysko z krzykiem zerwało się z ziemi a gołębi czekających na pokarm ani słychu, ani widu. Odleciały do cieplejszej części kraju?

Za to na ulicy i chodniku już nie było biało tylko mokro i  burowato, bardzo trzeba było uważać, aby przejeżdżające auta nie ochlapały przechodniów.

Jedni poprawiają sobie nastrój lekceważąc, poniżając i obrażając kogo się da (a głównie siebie), inni stosując powiedzenie „Na frasunek dobry trunek” lub „Tylko coś słodkiego zrobi ze mnie fajnego” albo „Gdy zjesz kawałek domowego ciasta samopoczucie ci wzrasta”.

Dzień urodzin Anna uczciła różnorodnie. Najpierw poddając się masażowi, potem spotkała się ze znajomą w papuziej kawiarni o nazwie „Parrot Cafe” gdzie dwa razy w tygodniu do dużej klatki przynoszone są, przez właścicieli, trzy papugi – samce. Najmniejszy zielony jest najstarszy. Młodsze są kolorowe, jeden z nich żółto – niebieski. Właściciele karmili je orzechami, namawiali do popisywania się a to gadaniem, a to okręcaniem się wokół osi odwdzięczając się głaskaniem i słodkim przemawianiem. Opiekun powiedział, że w domu swobodnie latają, a nawet czasem zabiera je do garażu podziemnego, aby się intensywnie poruszały.

Tematycznie to bardzo konweniowało z książką jaką właśnie czyta Anna – o małżeństwie Hanny i Antonim Gucwińskich, którzy przez wiele lat zarządzali wrocławskim Ogrodem Zoologicznym.

Tam są też wiewiórki – Barbara, wiewiórka pospolita (tekst z profilu „Zwierzęta są głupie i rośliny też”)

Wiewiórka to kawał małego rudego cwaniaka. Biega w kółko po drzewach, skacze po gałązkach i tylko kombinuje, jakie by tu popełnić drobne przestępstwo. Najczęściej kończy się na kradzieży orzechów, owoców lub nasion, ale czasami zdarza się nawet eggnaping.

Natura doskonale przystosowała wiewiórkę do takiego trybu życia. Po pierwsze jest ruda, czego chyba nie muszę komentować. Wiadomo, że uroczym istotom łatwiej wszystko uchodzi na sucho. Po drugie potrafi skakać na odległość nawet dziesięciokrotnie dłuższą niż jej ciało, które mierzy od 20 do 24 cm plus prawie drugie tyle ogona. Po trzecie przestraszona wiewiórka ucieka zygzakiem. Robi to, aby zmylić przeciwników i uniknąć postrzału.

Wiewiórki można spotkać na wszystkich kontynentach z wyjątkiem Antraktydy oraz Australli. Co jest zrozumiale no bo kto normalny chciałby żyć w Australii. W Polsce występują pod wspólnym imieniem Basia. Wszystko z powodu bardzo starej gazety z wiewiórką Basią. Nie wiadomo czy polskie wiewiórki zdają sobie z tego sprawę, bo potrafią czytać jedynie odrobinę lepiej od Australijczyków.

Niestety spryt, erudycja i brak sumienia naszej wiewiórki zdaje się przegrywać z brutalną siłą gościa zza oceanu, który w dodatku posługuje się bronią biologiczną. Mowa o wiewiórce szarej, przyciągniętej do Europy z Ameryki Północnej. Nowa wiewiórka jest większa, silniejsza, a w dodatku przenosi wirusa, który zagraża rodzimej populacji. Na razie wiewiórka szara panoszy się przede wszystkim na Wyspach Brytyjskich oraz we Włoszech. Chciałoby się powiedzieć, że w drugą stronę nie jest już tak fajnie prawda panowie odkrywcy? Ale dlaczego właściwie sympatyczny rudzielec ma cierpieć za nasze winy?

Brytyjczycy nie byliby sobą gdyby nie wymyślili jakichś sprytnych sposobów na walkę z zagrożeniem, które sami na siebie ściągnęli. Szczególnie dwa wydają się godne uwagi. Pierwszy polega na wspieraniu rozwoju populacji kuny leśnej, która rzekomo lepiej dogaduje się z wiewiórką rudą, a szarą chętniej pożera. Co może pójść nie tak prawda? Drugi to wypromowanie potraw przyrządzanych z mięsa wiewiórki szarej. Nie mam pojęcia, jak wiewiórka szara smakuje, ale gorzej już raczej z wyspiarską kuchnią nie będzie.

Dni specjalnej troski: 21 stycznia obchodzony jest dzień docenienia wiewiórki. Tego dnia na całym świecie miliardy ludzi nie doceniają wiewiórek, bo nie mają pojęcia, że takie święto istnieje. Nawet jeżeli mają pojęcie, to zupełnie o nim zapominają. Dlatego wiewiórka trafiła tutaj 4 dni po swoim święcie.

Aha, wiewiórki podobno nie przenoszą wścieklizny. Co nie znaczy, że by nie chciały.

Tradycyjnie wnuczka Ewa zafundowała jej zabiegi kosmetyczno – fryzjerskie oraz krem i serum z retinolem.

ZUS też się dołożył i przyznał seniorce dodatek opiekuńczy, bo ma 75 lat.