Upalne miasto 87

Drodzy Czytelnicy – pisanie to dla mnie jedna z form masowania szarych komórek, aby nie zanikły. Momentami jest to też dobra zabawa proszę więc nie oczekiwać zbyt wiele czyli traktować teksty z dystansem. Dziękuję.

Poprzednie odcinki można przeczytać przesuwając stronę. Czasem  w środę umieszczam tu recenzję książki lub filmu. Miłej lektury 🙂

*******************************************************************************

Na spotkaniu Dyskusyjnego Klubu Książki okazało się, że młoda czytelniczka pisze pracę o roli poezji w biblioterapii. Poprosiła nas o pomoc. I tu się okazało, że inna uczestniczka, biblioterapeutka, miłośniczka poezji, znająca wiele tekstów na pamięć pomogła sobie  leżąc w szpitalnej separatce, sparaliżowana, w czasie pandemii. Zastosowała metody biblioterapeutyczne, m.in. powtarzając sobie w myśli lub na głos znane wiersze, m.in. Szymborskiej. Pomagał jej cytat:

 Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
Jesteś – a więc musisz minąć.
Miniesz – a więc to jest piękne.

  2024  ogłoszono rokiem Melchiora Wańkowicza

https://pl.wikipedia.org/wiki/Melchior_Wa%C5%84kowicz

oto dwie anegdoty o nim:

Kto pyta, nie błądzi

Pisarz i dziennikarz Melchior Wańkowicz, gdy był jeszcze dzieckiem, zapytał rządcy swojej babki:

– Wujek Stefan uprawia warzywa i modli się o deszcz, a wujek Alfred uprawia zboże i modli się o słońce. Przecież tego nie da się pogodzić.

– Nie martw się Melchiorku – odpowiedział rządca – Pan Bóg znajdzie sposób, by zaszkodzić i jednemu i drugiemu.

***

Podobieństwo

Melchior Wańkowicz opowiadał kiedyś, jak jadąc taksówką warszawską, usłyszał od kierowcy o swoim podobieństwie do pisarza Wańkowicza.

– Zna go pan? – zapytał pisarz.- Nieraz go woziłem na Puławską.

– A co się z nim stało? – dopytywał zaintrygowany Melchior.

– Umarł – odpowiedział pewnie taksówkarz.

Nastanie każdego nowego roku Anna nie czci postanowieniami, bo wie, że spełnia się powiedzenie „Powiedz jakie masz plany a usłyszysz śmiech Pana Boga”, w jej przypadku diabła stróża.

– Ale przecież mogę sobie wymienić stare na nowe – stwierdziła kupując nowy czajnik, nową matę na podłogę miniaturowej kuchni i nowy pasek do zegarka. Zapytała, przy okazji,  zegarmistrzynię o budzik z fosforyzującymi wskazówkami, bo chciałaby po przebudzeniu, gdy jest ciemno, wiedzieć się która jest godzina. Okazało się, że fosforu już się nie stosuje, bo jest trujący. Ale są zegarki ze świecącymi wskazówkami a dodatkowo z przyciskiem do zapalenia żaróweczki. Taki bajer. No i okazało się, że kobieta przyjmuje tylko gotówkę a ta z portfela seniorki poszła już na pasek.

W prywatnej piekarni nabyła rogala i wrzuciła pieniążek do skarbonki Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy otrzymując serduszko.

Uparła się na świecący zegarek (wodotrysku już z niego nie oczekiwała) i po kilku dniach się do znanego punktu usługowego  z czasomierzami wybrała. Płacąc za budzik zauważyła, wiszący na ścianie, wśród innych, duży okrągły zegar z widocznymi kółkami zamachowymi. I skojarzyła je z filmem Chaplina „Dzisiejsze czasy” gdzie bohater wpada do maszyny, która wielkimi kołami zębatymi przenosi go na kolejne i kolejne. W ten sposób robiąc z niego element kapitalizmu, mechanizacji i dehumanizacji.

A w piątek o godzinie 9,45 na dzwonek otworzyła drzwi i widząc listonosza powiedziała:

– Tak myślałam, że to pan, na dobry początek dnia.

W odpowiedzi uśmiechnął się.

I to był koniec atrakcji, bo  zamek w drzwiach wiaty śmietnikowej odmówił współpracy. Nie wie, głupek, że po drugiej stronie jest konkurencja i to bardziej przyjazna wyrzucaczom.

Śnieg na podwórku skrzypiał pod butami, czarne ptaszysko z krzykiem zerwało się z ziemi a gołębi czekających na pokarm ani słychu, ani widu. Odleciały do cieplejszej części kraju?

Za to na ulicy i chodniku już nie było biało tylko mokro i  burowato, bardzo trzeba było uważać, aby przejeżdżające auta nie ochlapały przechodniów.

Jedni poprawiają sobie nastrój lekceważąc, poniżając i obrażając kogo się da (a głównie siebie), inni stosując powiedzenie „Na frasunek dobry trunek” lub „Tylko coś słodkiego zrobi ze mnie fajnego” albo „Gdy zjesz kawałek domowego ciasta samopoczucie ci wzrasta”.

Dzień urodzin Anna uczciła różnorodnie. Najpierw poddając się masażowi, potem spotkała się ze znajomą w papuziej kawiarni o nazwie „Parrot Cafe” gdzie dwa razy w tygodniu do dużej klatki przynoszone są, przez właścicieli, trzy papugi – samce. Najmniejszy zielony jest najstarszy. Młodsze są kolorowe, jeden z nich żółto – niebieski. Właściciele karmili je orzechami, namawiali do popisywania się a to gadaniem, a to okręcaniem się wokół osi odwdzięczając się głaskaniem i słodkim przemawianiem. Opiekun powiedział, że w domu swobodnie latają, a nawet czasem zabiera je do garażu podziemnego, aby się intensywnie poruszały.

Tematycznie to bardzo konweniowało z książką jaką właśnie czyta Anna – o małżeństwie Hanny i Antonim Gucwińskich, którzy przez wiele lat zarządzali wrocławskim Ogrodem Zoologicznym.

Tam są też wiewiórki – Barbara, wiewiórka pospolita (tekst z profilu „Zwierzęta są głupie i rośliny też”)

Wiewiórka to kawał małego rudego cwaniaka. Biega w kółko po drzewach, skacze po gałązkach i tylko kombinuje, jakie by tu popełnić drobne przestępstwo. Najczęściej kończy się na kradzieży orzechów, owoców lub nasion, ale czasami zdarza się nawet eggnaping.

Natura doskonale przystosowała wiewiórkę do takiego trybu życia. Po pierwsze jest ruda, czego chyba nie muszę komentować. Wiadomo, że uroczym istotom łatwiej wszystko uchodzi na sucho. Po drugie potrafi skakać na odległość nawet dziesięciokrotnie dłuższą niż jej ciało, które mierzy od 20 do 24 cm plus prawie drugie tyle ogona. Po trzecie przestraszona wiewiórka ucieka zygzakiem. Robi to, aby zmylić przeciwników i uniknąć postrzału.

Wiewiórki można spotkać na wszystkich kontynentach z wyjątkiem Antraktydy oraz Australli. Co jest zrozumiale no bo kto normalny chciałby żyć w Australii. W Polsce występują pod wspólnym imieniem Basia. Wszystko z powodu bardzo starej gazety z wiewiórką Basią. Nie wiadomo czy polskie wiewiórki zdają sobie z tego sprawę, bo potrafią czytać jedynie odrobinę lepiej od Australijczyków.

Niestety spryt, erudycja i brak sumienia naszej wiewiórki zdaje się przegrywać z brutalną siłą gościa zza oceanu, który w dodatku posługuje się bronią biologiczną. Mowa o wiewiórce szarej, przyciągniętej do Europy z Ameryki Północnej. Nowa wiewiórka jest większa, silniejsza, a w dodatku przenosi wirusa, który zagraża rodzimej populacji. Na razie wiewiórka szara panoszy się przede wszystkim na Wyspach Brytyjskich oraz we Włoszech. Chciałoby się powiedzieć, że w drugą stronę nie jest już tak fajnie prawda panowie odkrywcy? Ale dlaczego właściwie sympatyczny rudzielec ma cierpieć za nasze winy?

Brytyjczycy nie byliby sobą gdyby nie wymyślili jakichś sprytnych sposobów na walkę z zagrożeniem, które sami na siebie ściągnęli. Szczególnie dwa wydają się godne uwagi. Pierwszy polega na wspieraniu rozwoju populacji kuny leśnej, która rzekomo lepiej dogaduje się z wiewiórką rudą, a szarą chętniej pożera. Co może pójść nie tak prawda? Drugi to wypromowanie potraw przyrządzanych z mięsa wiewiórki szarej. Nie mam pojęcia, jak wiewiórka szara smakuje, ale gorzej już raczej z wyspiarską kuchnią nie będzie.

Dni specjalnej troski: 21 stycznia obchodzony jest dzień docenienia wiewiórki. Tego dnia na całym świecie miliardy ludzi nie doceniają wiewiórek, bo nie mają pojęcia, że takie święto istnieje. Nawet jeżeli mają pojęcie, to zupełnie o nim zapominają. Dlatego wiewiórka trafiła tutaj 4 dni po swoim święcie.

Aha, wiewiórki podobno nie przenoszą wścieklizny. Co nie znaczy, że by nie chciały.

Tradycyjnie wnuczka Ewa zafundowała jej zabiegi kosmetyczno – fryzjerskie oraz krem i serum z retinolem.

ZUS też się dołożył i przyznał seniorce dodatek opiekuńczy, bo ma 75 lat.

Dodaj komentarz