Upalne miasto 94

Drodzy Czytelnicy – pisanie to dla mnie jedna z form masowania szarych komórek, aby nie zanikły. Momentami jest to też dobra zabawa proszę więc nie oczekiwać zbyt wiele, czyli traktować teksty z dystansem. Dziękuję.

Poprzednie odcinki można przeczytać przesuwając stronę. Czasem w środę umieszczam recenzję przeczytanej książki. Prywatne zdarzenia wplatam w kolejne odcinki – część z nich jest prawdziwa, a część wymyślona.

******************************************************

Nazajutrz seniorka wieczorem zapukała do drzwi mieszkania wnuczki.

– Zauważyłam, że pół godziny temu przyjechałaś, pozwoliłam ci odsapnąć i przyszłam. Po pierwsze, aby oddać tekst opowiadania. Mam nadzieję, że nikt się w ten sposób do salonu nie włamał?

– Na szczęście nie ale po przeczytaniu kazałam wstawić kraty w to kuszące obwiesiów okno.

– To powinnaś autorce podziękować za inspirację.

– Już to zrobiłam i nową, bezpłatną fryzurą się jej odwdzięczyłam.

– Bardzo ładnie postąpiłaś. Czy wspominałam, że byłam na badaniu słuchu?

– Nie, nic nie mówiłaś.

– To w poniedziałek. Podjechałam autobusem dwa przystanki i zgłosiłam się do kobiety przy komputerze. Chwilkę poczekałam zanim przeszłyśmy do gabinetu. I tu się popisałam pytając pracowniczkę czy nie ma czegoś do czytania, bo zapowiadali, że badanie będzie trwało pół godziny. Kobiecie troszkę szczęka opadła, potem zrozumiałam dlaczego. Bo nałożyła mi słuchawki na uszy i komputerowo generowała dźwięki raz na prawe potem na lewe ucho. Miałam przyciskać guzik po usłyszeniu dźwięku. Różne były – ciche, głośne i głośniejsze. Drugie badanie było dość dziwne, bo założono słuchawki za uchem a w drugim dodano szumy. Denerwujące to było, wymagało bardzo dużej koncentracji.

– I jaki masz wynik badania?

– Niewielki niedosłuch, bo nie te lata, nie te uszy. Ale uważam, że czasem dobrze jest trochę gorzej słyszeć, szczególnie hałasy. Powiedziałam o badaniu masażyście a on od razu: a co trzeba było kupić?

– Ha, ha, ha – widać obyty jest w tym temacie. Na szczęście to nie był ten przypadek.

– A dzisiaj miałam dziwny telefon. Nie zaproszenie na prezentację z prezentem, którego na pewno zabraknie dla tych, którzy nie dali się naciągnąć. Kobieta przedstawiła się i zaoferowała ubezpieczenie czy odszkodowanie za kredyt wzięty we frankach.

– Ale przecież ty nie masz takiego kredytu, czy czegoś nie wiem?

– Nie mam, co powiedziałam. No to się wyłączyła. Ale wygląda mi to na kolejny sposób naciągania.

– A to świnia, pewnie kolejna pazerna kancelaria prawna, która dostrzegła okazję do łatwego zarobku.

A propos świnia, profil „Zwierzęta są głupie i rośliny też” donosi:

ŚWINKA MORSKA – To wcale nie świnka, to kawia za 3, 2, 1… Miłośników nowej nomenklatury świnkowej spieszę poinformować, że słowo Cavia faktycznie jest obecne w łacińskiej nazwie tego sympatycznego zwierzaka i oznacza rodzinę, do której należy. Zaraz za nim jednak znajduje się wyraz porcellus, który tłumaczy się dosłownie jako mały prosiaczek. Dajmy więc śwince być świnką lub kawią, a nawet prosiaczkiem jeżeli woli. Wolność do bycia świnką, to hasło, pod którym się podpisuję.

Świnki morskie lub kawie domowe (a niech wam będzie) pochodzą od zwierzątek, które biegały sobie dziko po Andach w Ameryce Południowej. W pewnym momencie, 5000 lat temu oryginalni Amerykanie uznali jednak, że kawię warto byłoby udomowić. Zrobili to prawdopodobnie w celach konsumpcyjnych, bo jeździć się na nich nie dało.

Świnki nie śpią zbyt długo. Wystarcza im około czterech godzin na dobę. W dodatku nie zapadają raczej w sen głęboki, tylko drzemią po kilkadziesiąt sekund lub kilka minut jak świeżo upieczeni rodzice. Podobnie jak przypadku tych ostatnich, również oczy świnki morskiej produkują bardzo dużo płynów. Świnka jednak nie płacze nad rozlanym mlekiem. Kiedy już w okolicach jej oczu uzbiera się wystarczająco dużo mlecznej cieczy, świnka bierze ją na łapki i czyści sobie w ten sposób futerko na buzi.

Być może gdyby małe dzieci rodziły się tak gotowe do życia jak bejbi świnki morskie, to rodzice nie mieliby tylu powodów do płaczu. Kiedy mali ludzie robią pod siebie, a co zdolniejsi również do góry, małe świnki biegają, gryzą sianko, mają gęste futro i generalnie wyglądają jak mniejsze wersje dorosłych. Mimo tego, że świnka szybko wygląda jakby była w pełni rozwinięta, to jej kości gęstnieją jeszcze długo po osiągnięciu przez nią sporych rozmiarów. Dlatego ważne jest, aby uważać na nie szczególnie w pierwszych miesiącach życia. Zresztą nawet później świnki mogą łatwo połamać jakąś kończynę, ponieważ mają w nich łącznie ponad 50% wszystkich swoich kości.

Większość państw uznaje od 11 do 13 ras świnek morskich, choć niektórzy twierdzą, że jest ich nawet ponad 20. Zasadniczo działa tutaj ta sama zasada co u kotów. Kiedy już komuś urodzi się dziwna świnka, to zrobi wszystko, żeby jakoś jej dziwność utrwalić. Gdybyśmy tylko byli w stanie ten pociąg do wielorasowości przełożyć ze świnek na ludzi to wszystkim na świecie żyłoby się i dłużej i fajniej.

Wracając do miłych i miękkich tematów, są świnki krótko i długowłose, to jest raczej oczywiste. Mamy jednak również zwierzaki z loczkami i takie, które przypominają czupryny wylizane przez krowę. Jest nawet łysa świnka morska, wyglądająca jak coś, co czasami dostają moje koleżanki w wiadomościach od obcych facetów. Panowie, ogarnijcie się trochę, albo przynajmniej idźcie na jakiś kurs fotografii, który nauczy was jak wydobywać trochę piękna z tak niewielkiego detalu.

No i na koniec jedna z najważniejszych informacji. Największe świństwo, jakie można wyrządzić śwince to trzymać ją w domu całkowicie samą. Świnki powinny występować co najmniej w duetach, bo są niezwykle społecznymi zwierzakami.

A w niedzielę Anna wybrała się ze znajomą do dużego parku na spacer. Najpierw zaserwowały sobie kawę z ciastkiem bez kremu w WUWA Cafe a potem powędrowały. Wiosna powoli zachęca rośliny do zazieleniania się i kwitnienia – najobficiej to robią forsycje zwane „złotym deszczem” i krokusy. Mniej widoczne są stokrotki a na pewnym trawniku zdarzyły się dwa samotne żonkile. Z drzew szybkie są, kwitnąc na biało, mirabelki.

Półtora godziny dotleniania trochę seniorkę oszołomiło. Może dlatego zgapiła się i zostawiła szmatkę blisko palącego się palnika kuchenki gazowej. W pewnym momencie zauważyła, że szkła okularów zaszły jej mgłą ale się tym nie przejęła będąc zajętą czytaniem. Dopiero nieprzyjemny zapach skłonił ją do działania i powodów smrodu i dymu poznania.

Włożyła szmatę do śmieci, otworzyła okno  i wróciła do czytania. Po dłuższej chwili dym i smród się powtórzyły. Okazało się, że paląca się szmata nie została skutecznie stłamszona, trzeba ją było polać wodą. Niektórych ludzi też trzeba by było stłamsić od ich zarania.

Konieczne było wietrzenie mieszkania przeciągiem za pomocą otwartych drzwi i uchylonego okna na półpiętrze.

Za to w środę, w czasie dyżuru bibliotecznego w Centrum Seniora pobrała złotą kartę seniora, która uprawnia, między innymi, do dwóch bezpłatnych przejazdów taksówką ale tylko do lekarza lub urzędu. No i trzeba odpowiednio wcześniej zgłosić chęć skorzystania z tego dobra. Kiedy jest to wcześniej? Najlepiej miesiąc przed jazdą. To ci przysługa! Jest też zastrzeżenie, że nie zawsze będzie to możliwe.

–  OK, pojadę tramwajem lub autobusem – pomyślała Anna jadąc z torbą pełną książek do zostawienia na regale książek uwolnionych od właściciela, w galerii handlowej.­

W domu od kilku dni Anna przygotowuje materiały do zajęć kreatywnych. Cóż łatwiejszego niż zrobić prostą kartkę świąteczną? Po pierwsze trzeba mieć sztywny dwuczęściowy kartonik. Po drugie i następne potrzebne są nożyczki i klej. Także różne elementy ze świątecznymi motywami. Można wykorzystać część oryginalnych kartek, najlepiej wyciętych  nożyczkami z różnymi ozdobnymi ząbkami (świeżo po wizycie u dentysty). 

Poza tym drogą kupna można nabyć różne naklejki, płaskie i wypukłe. W pasmanterii bywają też kurczaczki, kurki, zajączki, listki  na metry oraz tasiemki z okolicznościowymi motywami. Brzegi kartek można wyciąć specjalnymi dziurkaczami brzegowymi. Przydadzą się także drobne elementy wycięte dziurkaczami ozdobnymi – jajka, kurczaki, zajączki, kwiatki, listki. Nieodzowne też są cekiny i kolorowe piórka.

I przystępujemy do działania dając upust pomysłowości.

Upalne miasto 56

Drodzy Czytelnicy – pisanie to dla mnie jedna z form masowania szarych komórek, aby nie zanikły. Momentami jest to też dobra zabawa proszę więc nie oczekiwać zbyt wiele czyli traktować teksty z dystansem. Dziękuję.

Poprzednie odcinki można przeczytać przesuwając stronę. Co drugą środę umieszczam tu recenzję książki lub opis prywatnych zdarzeń. Miłej lektury 🙂

********************************************************

– No tośmy sobie pogroszkowały a teraz opowiem ci jakie przygody miała moja sąsiadka rękodzielniczka na zlocie – powiedziała babcia.

– To był zlot czarownic? – zażartowała Ewa.

– Też. Co jakiś czas, w rożnych miastach Polski odbywają się zloty scrapbookingowe, czyli dla rękodzielniczek i rękodzielców (rękodzielników?) głównie wykonujących prace z papieru. Ale nie tylko.  Scrap to kawałek, ścinek a nawet złom.

– Ze złomu tez czasem powstają plastyczne prace – zauważyła wnuczka.

– Akurat nie o złom w tych zlotach chodzi. W tym roku zaczęto od lutego,  spotkanie odbyło się w Krakowie, w kwietniu w  Warszawie,  maju w Łodzi, w czerwcu w Katowicach, a teraz we Wrocławiu – na przełomie czerwca i lipca, po raz dwunasty.

– Najgorszy, pod względem temperatury, okres – stwierdziła Ewa.

– I tak, i nie. W piątek padało. Sąsiadka wprawdzie sprawdziła jak dojechać ale że Internet nie zawsze prawdę ci powie wysiadła za daleko. A że to nieznana jej dzielnica, więc musiała zastosować „koniec języka za przewodnika”.

– I co? Dotarła?

– Tak, tyle, że z parasolem w ręce, bo się rozpadało. No i zestresowana, bo chciała dotrzeć na określoną godzinę a dotarła pół godziny później. Na miejscu uiściła niedużą opłatę za trzy dni imprezy a jako pokwitowanie dostała okolicznościową pieczątkę na rękę.

– Zmywalną?

– Tak, a miała wystarczyć na trzy dni. Zapomniała przed wieczornym myciem zakleić ją i prawie zupełnie znikła.

– I musiała znowu uiścić?

– A nie, leciutki ślad pozostał, więc uznano, że nie kłamie i pieczątknięli ją raz jeszcze.

– I co się tam dzieje?

– Przede wszystkim, na jednej bardzo dusznej, bez okien, sali było wiele stoisk z akcesoriami do rękodzielniczych prac. Są też bezpłatne pokazy wykonywania różnych dzieł i dziełek ale bardzo ograniczone czasowo, aby jak największa ilość osób mogła wziąć w nich udział.

– To pewnie nie można zdążyć z wykonaniem całości?

– No, nie można – przyznała Anna. Sąsiadka zapisała się, dużo wcześniej, mailowo na płatne zajęcia w czasie których Iwona uczyła jak zrobić kartkę z szejkerem, czyli z małymi elementami typu koraliki i cekiny umieszczonymi pod przeźroczystą folią.

– Łatwo jej poszło?

– Oj, bardzo nie łatwo. Bo prowadząca podeszła do zadania bardzo ambitnie. Pokazowe kartki była duże, pooklejane z trzech stron, obficie ozdobione a w dodatku w osobnym pudełku. Trzeba było je złożyć i skleić. Z resztą też nie poszło łatwo. Na szczęście prowadząca udzielała porad, pomagała, a sąsiadce pomogła jedna z uczestniczek, która już umiała wykonać tę pracę. Jak do całości  imprezy pod względem organizacyjnym sąsiadka ma zastrzeżenia, tak chwali Iwonę prowadzącą te zajęcia. Kobieta była świetnie przygotowana i zorganizowana. Nawet można było u niej płacić blikiem.

– Rozumiem, że w trakcie zlotu było więcej takich zajęć? – domyśliła się wnuczka.

– Oczywiście. Bo to impreza tak naprawdę jest handlowa no i  trochę towarzyska. Sąsiadka umówiła się z dwoma paniami, które wykonują kary ATC ale obie w sobotę nie przyjechały. Umówiła się, aby wymienić tymi kartami, bo ich się nie sprzedaje tylko wymienia. Tym razem przyjechała za wcześnie, więc poszła za budynek, usiadła na ławce i obserwowała jak ojciec z synem rzucają piłkę do kosza. Ojciec uczył malca jak się należy zachowywać na boisku w czasie tej gry.

– To ładne, a chłopak pojętny?

– Owszem, często trafiał do kosza. I zauważyła, że ten kosz to obręcz ale poniżej już nie jest sznurkowa siatka, jak kiedyś,  tylko metalowa lub plastikowa. W międzyczasie wystawiła twarz i łydki do słońca.

– I przez trzy dni tam jeździła?

– Tak, drugiego i trzeciego już bez kłopotu trafiając. Ale za to, bo nie może być zbyt lekko, w niedzielę czekała pół godziny na kobietę, która napisała, że będzie tam już o 10-tej. Sąsiadka była o godzinie 12-tej, wysłała sms-a, że jest i czeka przed wejściem, bo tam było chłodniej. Trochę stała, trochę siedziała a potem poszła. W drodze do przystanku przeczytała odpowiedź, że ta osoba przybędzie za godzinę. Jednak zaraz potem ktoś zadzwonił i to była ta druga ateciara, czy ateciarka. Więc zawróciła. Pogadały, dostała karty, a że nastawiła się na sobotę to tych swoich zamówionych nie wzięła.

– Czyli będzie musiała wysłać pocztą.

– Trudno świetnie, wręcz fatalnie jak mawiała jedna wredna baba. Impreza jeszcze trwała ale sąsiadka postanowiła pojechać i sprawdzić nowe miejsce gdzie można wystawiać swoje rękodzieło. Blisko  przystanku zauważyła, że nie ma na koszyku letniego żakietu, który wzięła, bo zapowiadano tylko osiemnaście stopni Celsjusza. I wróciła zastanawiając się czy znajdzie go na ulicy, czy może obok budynku zlotowego. Na co stawiasz?

– Nie znalazła nigdzie, bo ktoś sobie zaadoptował.

–  Ach, jakie ty masz złe zdanie o ludziach.

– Doświadczenie, kochana babciu, doświadczenie przemawia przeze mnie.

– Wyobraź sobie, że żakiecik leżał na krześle przy wejściu do budynku.

– A  jaki był skutek kontaktu z miejscem promującym rękodzieło??

– Beznadziejny, bo dziewczyny wymyśliły sobie sposób na biznes. Czyli udostępnimy miejsce na wystawienie rękodzieła w malutkim lokalu (chyba na suficie, bo miejsca już tam nie było) a z góry weźmiemy pięćdziesiąt złotych.

– Czyli sprzedasz coś czy nie  – kasę bul.

– Bul, bul, bul – toniesz finansowo i czasowo, bo raczej powinnaś, cały dzień,  siedzieć przy swoich rękodziełach. I to tylko w pierwszą niedzielę miesiąca. Ból portfela na pewno zaliczysz. Śmierć frajerom orzekła sąsiadka i pożałowała, że na zlocie nie została.

Ale czas na ciasto drożdżowe z owocami. Na facebooku Dana Z. podała prosty przepis, więc go zastosowałam Jest rewelacyjny. Siadaj i zajadaj.

– To herbatkę sobie zrobię.

– Zrób, dla nas obu, właśnie świeżą zaparzyłam.

CIASTO DROŻDŻOWE SZYBKIE

Składniki

– 52 g świeżych drożdży

– pół szklanki brązowego cukru

– 2 rozbełtane jajka

– pół szklanki oleju/roztopionego masła

– 1/3 szklanki mleka

– 2 szklanki mąki

– szczypta soli

– owoce

Wykonanie:

Do miski dać po kolei: pokruszone drożdże, cukier, jajka, olej, mleko, mleko, sól. NIE MIESZAĆ! Odstawić na 1-1,5 godziny. Potem dokładnie wymieszać drewnianą łyżką. Rozłożyć ciasto na płaskiej formie, ułożyć osuszone dowolne owoce, posypać kruszonką. Upiec sprawdzając patyczkiem szaszłykowym.

Upalne miasto 53

Drodzy Czytelnicy – pisanie to dla mnie jedna z form masowania szarych komórek, aby nie zanikły. Momentami jest to też dobra zabawa proszę więc nie oczekiwać zbyt wiele czyli traktować teksty z dystansem. Dziękuję.

Poprzednie odcinki można przeczytać przesuwając stronę. Co drugą środę umieszczam tu recenzję książki lub opis prywatnych zdarzeń. Miłej lektury 🙂

********************************************************

Za parę dni Ewa przyniosła babci zakupy i zobaczyłam że seniorka ma znękaną minę.

– Co się stało? – spytała wypakowując produkty.

– Ach, już dawno dostałam skierowanie na gastroskopię, bo jak wiesz masz nadkwasotę i refluks. Zarejestrowałam się, czekałam trzy miesiące a potem i tak dwa razy telefonicznie przekładano ten zabieg, co mi nawet pasowało, bo w końcu na godzinę 10-tą a nie jak poprzednio na 13-tą, a przecież trzeba być na czczo.

– I co, znowu przełożyli?

– Gorzej, dużo gorzej.

– Zgłosiłam rejestracji, że jestem, pojechałam na trzecie piętro i stanęłam pod wyznaczonym gabinetem. Odgłosy stamtąd odchodzące były odpychające. Pacjentka skarżyła się na ból ale usłyszała, że to nie jest naprawdę tylko ona sobie to wyobraża. Jęki i pouczenia ostrym tonem trwały i trwały. Wreszcie pacjentka wyszła i powiedziała, że tego wszystkiego nie wytrzymała.

– Mało zachęcająco jakoś.

– Potem pielęgniarka próbowała mi wmówić, że miałam przyjść na 9,30 i dała stos druków do wypełnienia. Między innymi w jakich innych przychodniach się leczyłam i kiedy, jakie miałam zabiegi oraz operacje i w jakich terminach.

– Asekurują się jak mogą – zauważyła wnuczka.

– Właśnie. Ale nie to było najgorsze. Położono mnie na boku, włożono ustnik i zaczęto wpychać grubą rurę. Zaczęłam się krztusić i kaszleć. Usłyszałam, że mam połykać. Mimo wcześniej zażytych przeciw zawrotom tabletek poczułam, że kręci mi się w głowie i się duszę. Wyrwałam rurę i powiedziałam, że tego nie zniosę i wstałam. A potem powiedziałam: myślałam, że teraz są nowocześniejsze metody badania. Na co przemądrzała pielęgniarka, że rura wchodzi do przełyku a nie do płuc, więc na pewno się nie dusiłam. I, że to tak samo jakbym zjadła duży kęs kiełbasy z grilla. Na co ja, że nie jadam kiełbasy z grilla. No bo kto jada na raz tak duży kawał kiełbasy. Chyba tylko ta baba. W wyniku badania napisano, że pacjentka odmówiła współpracy i że mam zapalenie żołądka. Na jakiej podstawie, tak na oko skoro badania nie wykonano?.

Lekarka powiedziała, że można to robić w znieczuleniu ale kosztuje to 500 złotych. A po powrocie do domu przeczytałam w internecie, że

 na NFZ robią to badanie w znieczuleniu miejscowym. Którego u mnie, oczywiście, nie zastosowano.

– Pewnie mają nakaz oszczędzania znieczulenia a nie pacjentów – stwierdziła Ewa.

– Jasne, lepiej by było, żebym się udusiła. Robiłam takie badanie kilkanaście lat temu, w tej przychodni, jakoś wytrzymałam ale to naprawdę skandal,  mamy XXI wiek a oni nadal stosują  te same średniowieczne tortury rodem z głębokiego PRL-u.

– I co teraz będzie?

– Nic, tyle przeżyłam bez gastroskopii to i dalej mogę, a znęcać się nad sobą nie pozwolę.

– Może te panie cieszy, że ludzie cierpią i że mogą ich pouczać, że nic złego się nie dzieje ?

– Bardzo być może, bo one uważają, że  wiedzą lepiej co pacjent ma czuć i czuje,  tylko to się liczy, a nie odczucia badanego. Czysty wredny PRL.

– No, popatrz – przecież pacjentka przede mną tak samo reagowała, więc nie jest to jednostkowe odczucie i reakcje. Ale one są bezduszne i nic ich to nie obchodzi.

– No to opowiem ci o weekendzie mojej klientki.

– Mam, nadzieję, że to coś miłego.

– Owszem. Była na lubuskiej wsi, u swoich znajomych. Zabrali ją spod domu z dwoma torbami w których miała swoje rękodzieła.

– Ale po co?

– Jej znajoma zarejestrowała tam Stowarzyszenie Osób Wielokierunkowo  Aktywnych w skrócie SOWA.  I organizuje pikniki na działce jaką kupili, wraz z mężem, oprócz domu. Zaprosiła klientkę, aby była jedną z atrakcji pikniku z okazji Dnia Matki. Drugą był bezpłatny makijaż zrobiony przez profesjonalistkę i zdjęcie w ramie ozdobionej świeżymi kwiatami.

– To fajny pomysł.

– Bardzo fajny. Ale niedoceniony przez mieszkanki.

– Może reklama była za mała?

– Powieszono cztery duże plakaty w ruchliwych miejscach wsi. Może potrzebne były ulotki osobiście rozdawane i namawianie do udziału?  Na pewno konkurencją była impreza z okazji Dnia Dziecka w sąsiedniej wsi.

– Jakie prace zawiozła tam twoja klientka? – sprała Anna.

– Bawełniane naszyjniki „zamotki”, w różnych kolorach w pakiecie z pasującą bransoletką, także dżinsowe, osobno różne bawełniane bransoletki, kartki okolicznościowe, organizery z tkanin różnych oraz dekupażowe ikony. Napisała na dużej tekturze, że bezpłatnie można sobie wykonać zamotkę, bransoletkę i kartkę okolicznościową.

– Już widzę jak się rwali do roboty, ha, ha, ha.

– Masz rację, nikt nie chciał. Za to dwie osoby nabyły ikony, dwie na deseczkach, jedną na korze. Dostały jako gratis woreczek na świąteczny prezent z tkaniny, w odpowiedni bożonarodzeniowy wzorek.

– A makijaż i zdjęcia też się odbyły?

– Też, choć jedna z przybyłych pań stała i tylko krytykowała. Sama wyglądała jakby potrzebowała totalnej renowacji, rewaloryzacji i remontu twarzy. Może jest chora.

– Wiesz przecież, że na wszystkich spotkaniach zawsze znajdzie się gaduła i maruda. Czasem osobno, a czasem jest to ta sama osoba.

– Z innych, poza powyższymi, atrakcji jest tam jezioro i lasy podobno pełne grzybów. W jednym są resztki niemieckiego cmentarza.

– Nikt o to nie zadbał? Są przecież teraz takie akcje.

– To pewnie w większych miejscowościach. Jedna osoba musiałaby być inicjatorem, a jakoś nikt się nie kwapi.

– A są tam zwierzęta?

– Widziała tylko domowe –  znajoma klientki dokarmia psa o imieniu Ogonek i szarobrązowego kota gadułę domagającego się jedzenia i głasków.

– Czy można tam dojechać jakimś transportem oprócz własnego auta?

– Raczej nie. Nie ma tam sklepu ani kościoła tylko kaplica za to działa Koło Gospodyń Wiejskich. A na początku wsi stoi drewniana postać czarownicy.

– Może tam je palono?

– Na pewno był proces czarownic w Kolsku, które jest gminą w powiecie nowosolskim.

https://plus.gazetalubuska.pl/stosy-plonely-u-nas-kilka-wiekow-i-to-zgodnie-z-prawem/ar/9785761

fragmenty powyższego:

Procesy czarownic nie miały zbyt wiele wspólnego z religią. To była gra nienawiści, zazdrości, prywatnych porachunków i wszechobecnego zabobonu. 

Stosy płonęły przez kilka stuleci. W dymie i krzykach nie udało się jednak współczesnym zgubić swoich lęków. Bo czymże było to bezmyślne okrucieństwo, jeśli nie próbą rozwiązania problemów, które wówczas nie były do rozwiązania? Do tego szczypta zabobonu, wyrachowania, nienawiści…

W Kolsku wszystko rozpoczęło się od choroby małżonki von Kittlitza, pana na kolskim dworze. Niewiasta zapadła na dziwną chorobę, z którą uporać się nie byli w stanie najbieglejsi medycy. I trudno powiedzieć, czy to oni swoją nieporadność próbowali tłumaczyć czarami… Czy może bali się konkurencji zielarek, które pojawiły się u pańskiej klamki. Tak czy inaczej rozeszło się po okolicy, że Zły się panoszy. W takiej sytuacji von Kittlitz udzielił biegłym w prawie zgody na rozwiązanie problemu.

Upalne miasto 34

Drodzy Czytelnicy – pisanie to dla mnie jedna z form masowania szarych komórek, aby nie zanikły. Momentami jest to też dobra zabawa proszę więc nie oczekiwać zbyt wiele czyli traktować teksty z dystansem. Dziękuję.

Poprzednie odcinki można przeczytać przesuwając stronę. Co drugą środę umieszczam tu recenzję książki lub opis prywatnych zdarzeń. Miłej lektury 🙂

*********************************** *********************

Nastały chłodne i pochmurne dni listopadowe. Annie coraz mniej chciało wychodzić się z domu. Starała się jednak znajdować do tego jakiś pretekst. Na przykład wyrzucenie posegregowanych śmieci. Czasem przy pojemnikach znajdowała przedmioty nadające się do bezpośredniego użytku jak talerze, sztućce czy książki. A innym razem odzież,  którą mogła przerobić.

Zbliżały się święta Bożego Narodzenia a przedtem dzień świętego Mikołaja. Seniorka postanowiła uszyć dla Ewy organizer ze znalezionych dżinsów. A wiedząc, że wnuczka  nie ma czasu na wyszukiwanie prezentów dla personelu kupiła kilka motków sznurka w sklepie „wszystko prawie za darmo” i zrobiła szydełkiem myjki do naczyń i do ciała, dla każdej pracownicy po dwie. Z papieru do pakowania świąteczno – mikołajowych prezentów zrobiła kilka torebek na te drobiazgi.

– Dam jej to na początku grudnia – pomyślała. I zasugeruję, że ucieszyłabym się z prezentu w postaci pakietu zabiegów w jej, a właściwie trochę naszym salonie. Bo to taka nasza coroczna świecka tradycja.

Podeszła do okna i zobaczyła Karola jadącego na nowym rowerze. Pomachał do niej jadąc w stronę osiedlowego marketu.

– Potrafi nie tylko dobrze wykonać mój przepis kulinarny ale i zrobić sensowne zakupy. Rozwija się chłopak. Muszę mu powiedzieć, aby ugotował bigos, bo zaczął się czas wystawiania go na balkon –  uśmiechnęła się do siebie.

Wysłała sms-a do sąsiada:

– Czas na bigos proszę kupić: 40 dkg kapusty kiszonej, jedną niedużą kapustę pekińską, pieprz ziołowy, 4 kiełbasy polskie surowe, 30 dkg boczku parzonego, smalec gęsi lub wieprzowy, suszone śliwki i suszone grzyby.

Po chwili dostała odpowiedź:

– A czy w mojej książce kucharskiej od pani jest przepis?

– Oczywiście, że jest.

– To kupię, coś jeszcze?

– Mak ale mielony, nie w puszce, bo ma dziwny posmak.

– Tak jest, szefowo – zażartował Karol esemesowo.

– Chyba dla niego też zrobię dwie myjki – pomyślała Anna odchodząc od okna.

Barbara bardzo była zadowolona z usług nowego rehabilitanta. Nie mieszkał u niej tak jak poprzednicy, bo bała się, że po domu będą się przechadzać chłopcy piękni lecz dla niej niedostępni.

Za namową Adama pojechała do schroniska dla zwierząt i wybrała dużego psa z przeznaczeniem do pilnowania domu w przytulnej budzie.

– „Lepszy pies przed domem niż złodziej z łomem” – ułożyła sobie hasełko.

W trakcie objazdu swoich włości, czyli sklepów wstąpiła też do tego, którym zarządzała Jadwiga.

– Wpraszam się na kawę, przywiozłam drożdżowe bułeczki – powiedziała od progu.

– Jaka miła niespodzianka – podlizując się trochę stwierdziła ekspedientka.

Jadwiga wyszła z zaplecza.

– U siebie mam lepszą kawę niż ta w sklepowym ekspresie, zapraszam.

Obie przeszły na zaplecze, dołączyła do nich krawcowa przeróbkowa, krewna Jadwigi.

– Dla pani też mamy bułeczkę, jak skończymy to panią zmienię – powiedziała kierowniczka do podwładnej.

Otworzyły się drzwi i weszła Ewa.

– Potrzebuję czegoś eleganckiego – powiedziała. Ależ tu pięknie pachnie kawą.

– Po zakupie można skorzystać z ekspresu. A jeśli wyda pani trzysta złotych to kawa lub herbata są za darmo – poinformowała obsługująca.

– Jak miło. To ja najpierw obejrzę co macie.

Przechodząc wzdłuż wieszaków zdjęła kilka sztuk odzieży i weszła do przymierzalni.

Wyszła po pół godzinie kładąc  wybrane na ladzie a pozostałe oddając ekspedientce.

– Za te dziękuję, biorę te dwie – powiedziała wskazując na ostrożnie położone.

Sprzedawczyni wystukała na kasie ceny z metki i podsumowała:

– Płaci pani sześćset dziewięćdziesiąt złotych. Czyli kawa lub herbata za darmo.

W tej chwili z zaplecza wyszły trzy, dokawione i posilone, kobiety.

– O, pani Ewa! – wykrzyknęły jednocześnie Barbara i Jadwiga.

– Mówiła pani kiedyś, u mnie w salonie, o swoim sklepie to postanowiłam zobaczyć jaką macie ofertę. O i pani Jadzia też tutaj?

– Tak, jestem tu kierowniczką.

– To gratuluję. I zapraszam panie do odwiedzin, bo wydaje mi się, że dawno nie korzystałyście z naszych usług. Kawą i herbatą też częstuję – dodała wręczając wizytówki salonu.

Zabrała zapakowane zakupy i wyszła.

Karol z zakupami nabigosowymi zadzwonił do drzwi Anny.

– Proszę sprawdzić czy wszystko dobrze kupiłem, bo jutro chcę gotować – poprosił.

Anna przejrzała produkty, pochwaliła i zaleciła:

– Tak jak poprzednio proszę bardzo dokładnie stosować się do przepisu.

Karol tylko kiwnął głową, zapakował zakupy i pojechał windą do siebie.

Pan Kot Felek zamiauczał na powitanie i podbiegł do miseczki.

– Co, pusta a ty jesteś najbardziej głodnym kotem na świecie?

– Miau! – usłyszał w odpowiedzi.

– No, dobra, masz tu jedzonko i nie przeszkadzaj, bo muszę poczytać jak się robi bigos.

Wziął segregator z przepisami, sprawdził spis treści i otworzył na podanej stronie.

B I G O S

SKŁADNIKI:

– kapusta pekińska – w dowolnej ilości

– kapusta kiszona – j.w.

– boczek wędzony – j.w.

– kiełbasa polska (lub inna tłusta) – j.w.

– tłuszcz – smalec wieprzowy lub gęsi, 2 -3 łyżki

– śliwki suszone  – garść

– grzyby suszone – garść

– pieprz, sól, kminek, jałowiec, liść bobkowy, ziele angielskie – lub zmielona tego mieszanka

– woda

– cebula gotowa prażona lub samemu usmażyć

WYKONANIE:

Kapustę pekińską poszatkować, kiszoną, jeśli zbyt kwaśna, opłukać ciepłą wodą. Boczek i kiełbasę pokroić w kostkę. Grzyby pokruszyć. Wszystkie składniki  dajemy do garnka i wlewamy wodę, do 3/4 zawartości. Gotujemy przez półtorej godziny od czasu do czasu mieszając. Można dodać wina. Najlepszy jest po pobycie zimą na balkonie lub w lodówce.

Nazwa „bigos na winie” pochodzi od tego, że bierzemy co się pod rękę nawinie ale można to brać dosłownie.

Ekologicznie

DSCF2942

ten wianek zrobiłam z pociętych cienkich szaliczków i sztucznych kwiatów

W niedzielę spotkanie z D. i wspólny spacer z Nadodrza na mój Ołbin. Trasa wiodła obok kościoła parafialnego. A na trawnikach auta. Czy wierni naprawdę nie mogli przyjść na piechotę? Palmy ciężkie nie są. Nie sypie śnieg, nie jest ślisko, wiatr nie  ścina z nóg. 

Na co D. (socjolożka): to taka wiejska tradycja, do kościoła zakłada się najlepsze ubranie (słusznie)  i jedzie przystrojoną furmanką. Ludzie muszą widzieć,  że nas stać.Wtedy przynajmniej końskie odchody użyźniały glebę, spaliny i wycieki z aut tego nie robią.

Oj, nie lubimy środowiska w którym żyjemy, zatruwamy je czym i jak możemy. Ziemio drżyj!

W poniedziałek pojechałam do biblioteki, aby dać (już tradycyjnie) koleżance własnoręczną kartkę świąteczną  i zabrać zostawione dla mnie materiały papierowe do rękodzieła. Ekologicznie.

Następnie na cmentarz, na grób koleżanki, to prawie rocznica jej śmierci bo zmarła  18.04. Sprzedawczyni kwiatków i zniczy życzyła mi miłego dnia, odpowiedziałam, że akurat nie jest to miła okoliczność. Koleżance zostawiłam palemkę i znicz zrobiony ze słoiczka  – ekologicznie

U fryzjerki zażyczyłam sobie krótkie ścięcie.  Wygoda maksymalna, mało szamponu, suszenie ręcznikiem. Ekologicznie.

Przy  ul. Jedności Narodowej jest nowy sklep „Kolor Zielony” stawiający na ekologiczne przedmioty. Tanie nie są ale jak ktoś ma taką potrzebę to może kupić kosmetyki, woreczki na prezenty, zioła czy grzyby suszone i torby na zakupy, kosmetyki, środki czyszczące a nawet szczotki.

W sklepie cukierniczo – ciastkowym ekspedientka pakuje moje ulubione cytruski w woreczek foliowy. Pytam czy nie dano im papierowych. Okazuje się, że foliowe bardziej się opłacają. Następnym razem przyniosę swoją papierową torebkę, żeby było ekologicznie.

Od koleżanki (jej przygoda zainspirowała mnie do napisania jednego z opowiadań zawartych w książce: „Wrocław, koty i… Opowiadania prawie kryminalne”) dostałam kartkę z częściowo gotowym tekstem ale od siebie też coś dopisała:

Jaj przepięknie malowanych

Świąt słonecznie roześmianych

W poniedziałek dużo wody

Zdrowia, szczęścia oraz zgody

na codzienne życia psoty

oraz weź się do roboty.

Niech powstaną nowe księgi

żeby światu zadać cięgi.

Czerwony tekst ona dopisała.

Kartkę otrzymaną nakleiłam na zwykłą pocztową (taką bez obrazka\) i jest jak nowa. Ekologicznie.

Na koniec:

Masażysta opowiedział mi dowcip:

Czym się bawi kot psychiatry?

Kłębkiem nerwów :).

Życzę wszystkim dbania o siebie i swoje otoczenie oraz poczucia humoru połączonego z dystansem do świata i ludzi.