Upalne miasto 99

Drodzy Czytelnicy – pisanie to dla mnie jedna z form masowania szarych komórek, aby nie zanikły. Momentami jest to też dobra zabawa proszę więc nie oczekiwać zbyt wiele, czyli traktować teksty z dystansem. Dziękuję.

Poprzednie odcinki można przeczytać przesuwając stronę. Czasem w środę umieszczam recenzję przeczytanej książki. Prywatne zdarzenia wplatam w kolejne odcinki – część z nich jest prawdziwa, a część wymyślona.

********************************************************

Jeśli wtorek to jesteśmy w Belgii. A, nie – to nie ten film. To rzeczywistość.

Dzień był zalany i wystrzałowy a nawet zawiany. Bez procentów. Najpierw Anna, niechcący wylała sobie dużo wody na matę podłogową kuchni. Wytarła wodę ściereczkami, na i pod matę położyła duże ścierki.

Poszła na masaż gdzie porozmawiała o nowo otwartym sklepie z żywnością ukraińską. Drogą więc ceny podano za 100 gram a nie za kilo. Parę osób da się nabrać a potem zegnaj Żenia.

W innym sklepie seniorka nabyła parę produktów z lodówki gdzie są umieszczane produkty z granicznym terminem ważności.

Po drodze nad głową miała słońce a z każdej strony zimny wiatr.

W domu udusiła kurze udka i wyjęła surówkę z lodówki. Po zjedzeniu zaczęła oglądać program o Aleksandrze Dumasie – ojcu, który umarł jako bankrut. I prawdą jest, że w pisaniu pomagali mu ghost – writerzy.

Nagle huk, błysk – nie ma światła, żarówka niedawno wkręcona służeniem się znudziła. Czyli powtórka z awarii się zdarzyła, bo korki w mieszkaniu i na półpiętrze wysadziła. Procedurę już miała opracowaną, więc wajchy obie podniosła. Odłączyła router i poczekała minutę. Aby wsadzić kabelek do gniazdka małego sprzętu leżącego pod telewizorem tak jakoś niezgrabnie to zrobiła, że telewizor w pewnym momencie leciał na podłogę. Na szczęście nie zgłupiała tylko go złapała. Ostrożnie postawiła na podłodze a potem na komodzie. Uff…

Zrobiła sobie herbatę, postawiła na stoliku, upiła kilka łyków i machnęła ręką przewracając kubek. A na stoliku ma różne podręczne rzeczy, w tym sporo papierowych. Płyn plus papier równa się wkurzenie, wycieranie i przeklinanie oraz mokrego papieru wyrzucanie.

– A żeby ci kopyta spuchły na zawsze – życzyła diabłu stróżowi. I ogon też. Na zawsze!

W Internecie znalazła mitologiczne ogłoszenia drobne:

Sprzedam wątrobę. Prometeusz.

Kupię wątrobę. Dionizos.

Loty na lotni z doświadczonym instruktorem. Dedal.

Swetry z pierwszorzędnej wełny owczej. Jazon.

Wdrażam reformy gospodarcze. Syzyf.

Escape room u Minosa zaprasza.

Nawozy organiczne, hurt. Augiasz.

Sprzątanie mieszkań, domów i stajni. Herkules.

Wyrób pamiątek z materiałów klientów. Gorgona.

Casting do programu „Bogata wdowa”. Odyseusz.

Szkoła jazdy konnej. Chiron.

Numizmaty – kupię, sprzedam, wymienię. Charon.

Przędza wysokiej jakości bezpośrednio od producenta Gwarantowana trwałość. Ariadna.

Łucznictwo na imprezach firmowych, budowanie zespołu. Eros.

Prezenty – niespodzianki na każdą okazję. Koń trojański.

Dodała od siebie:

Tkam i pruję na zamówienie – Penelopa;

Zaopiekuję się łabędziami – Leda;

Rzucam gromy doskonale – Zeus;

Uwodzimy w wodzie – Syreny;

Dźwiganie na żądanie. Atlas

Dyżur przy regale z książkami w Centrum Seniora przebiegł w miłej, spokojnej atmosferze. Bo nie przyszła baba uważająca się za pępek świata. Za to dwie panie zechciały poznać tajniki wykonywania zakładek w kształcie sówki. Pokaz był ekspresowy, seniorki zadowolone.

W sekretariacie ktoś zostawił reklamówkę książek – w tym trylogię (na fb Anna zamieściła apel o brakujący pierwszy tom „Potopu”), „Ziemię  obiecaną” i parę innych. Ktoś położył na górze regału dwie, dość zniszczone, książki zupełnie nie nadające się do zaoferowania potencjalnym czytelnikom. Seniorka zapakowała je, wraz z podobnymi, do torby i zawiozła do galerii handlowej, aby położyć na regał przeznaczony na  takie książki. Nawet udało się jej zabrać trzy pozycje, nie dla siebie tylko do zbiorów Centrum Seniora.

Baba pępek świata, tzn. jej charakter, skojarzył się Annie z wyglądem kozy damasceńskiej (podobiznę wyszukać należy w Internecie).

KOZA DAMASCEŃSKA

Demon z Damaszku, rogate plugastwo, Ryszard Terlecki. Różne przerażające imiona noszą kozy tej rasy, ale żadne nie oddaje sprawiedliwości ich urodzie. Koza damasceńska nie mieści się we współczesnych kanonach piękna, na równi z Krupówkami w szczycie sezonu. Koza damasceńska, tak jak stal tego samego imienia ma warstwy, a każdą kolejną brzydszą od poprzedniej. To dokładnie ten poziom złożonej i skoncentrowanej brzydoty, jaki pozwala zarobić ciężkie pieniądze na ludziach, którzy ewidentnie mają ich zbyt wiele. Najdroższe, wystawowe zwierzęta tej rasy potrafią kosztować kilkadziesiąt tysięcy dolarów i wyglądają jakby przyszły na świat kilkaset lat temu w europejskiej dynastii królewskiej.

Tymczasem koza damasceńska ma wspaniały charakter. Tzn. daje dużo mleka i mnoży się, jakby miała wrodzoną wadę wzroku, dając dwa do czterech całkiem ładnych koźląt w jednym miocie. Dopiero z czasem dogania je rzeczywistość. Kozy damasceńskie mają również smaczne mięso i są całkiem spore. Samce osiągają nawet 90 kilogramów uszatej abominacji.

Dlaczego matka natura zrobiła coś takiego swojemu dziecku? Pytam o to co rano przy lustrze, ale w przypadku kozy to wcale nie jej wina. Kozie damasceńskiej przytrafiliśmy się my, ludzie. Zwierzęta tej rasy pochodzą z terenów dzisiejszego Libanu i Syrii. Nigdy nie grzeszyły urodą, miały długie obwisłe uszy, wysunięte czoła i cofnięte nosy. Normalny człowiek, widząc coś takiego myśli sobie, no trudno pewnie ma piękne wnętrze i szykuje podpałkę do grilla. Ale nie hodowcy. Dzięki latom selektywnej hodowli, znacznym wydatkom i chowowi wsobnemu (u hodowcy nie u kozy) udało im się uzyskać zwierzę, którego twarz wygląda, jakby potrzebowała obrzezania. Gratulacje dostajecie honorową odznakę człowieka.

Prosiłem ilustratorkę, żeby oddała pełnię urody tej pechowej kozy, ale powołała się na klauzulę sumienia, drugie przykazanie i prawo do zgromadzeń publicznych, a potem wyskoczyła przez okno, co wcale nie było takie łatwe, bo byliśmy w piwnicy. Dlatego w komentarzu znajdziecie kozę damasceńską w pełnej glorii i chałwie. Proszę nie regulować odbiorników, ona naprawdę tak wygląda.

A jak wyglądają przedmioty i rośliny publicznie dostępne?

Lata temu napisał Ludwik Jerzy Kern:

Dla ciebie, żłobie…

Dla ciebie, żłobie, głupszy niż barany,

My się codziennie od lat wypruwamy

W fabryce, w domu, na roli i w szkole,

Żebyś miał, żłobie do popisu pole,

Żebyś dwa piwka mógł wziąć w rączki obie –

Dla ciebie, żłobie…

Dla ciebie żłobie, wstajemy o świcie

I poszerzamy nasz świat, nasze życie

I ciebie mając cały czas na karku,

Klomb jeszcze zakładamy albo lampy w parku,

Żebyś po nocach miał co potłuc sobie –

Dla ciebie, żłobie…

Dla ciebie, żłobie, pomimo żeś łobuz,

My kupujemy Berlieta autobus,

Żebyś mógł wyciąć oparcie z fotela,

Na nowe buty, których pragnie Ela,

Albo tak tylko, bo ci się podobie –

Dla ciebie, żłobie…

Dla ciebie żłobie, o czółku niziutkim,

Z telefonami zakładamy budki,

Żebyś, gdy mortus cię przyciśnie, bracie,

Miał tę rezerwę skromną w automacie.

Wszak drobne często są potrzebne tobie –

Dla ciebie, żłobie…

Dla ciebie, żłobie, męczymy się wszyscy,

Musimy tworzyć, żebyś miał co niszczyć.

Gdyby nas wszystkich nie było, mój złoty,

Sam byś się musiał zabrać do roboty

I innych wtedy miałbyś na wątrobie –

Zrozum to, żłobie!

Ludwik Jerzy Kern 1973 rok

Upalne miasto 98

              UPALNE miasto 98

Drodzy Czytelnicy – pisanie to dla mnie jedna z form masowania szarych komórek, aby nie zanikły. Momentami jest to też dobra zabawa proszę więc nie oczekiwać zbyt wiele, czyli traktować teksty z dystansem. Dziękuję.

Poprzednie odcinki można przeczytać przesuwając stronę. Czasem w środę umieszczam recenzję przeczytanej książki. Prywatne zdarzenia wplatam w kolejne odcinki – część z nich jest prawdziwa, a część wymyślona.

*******************************************************

Kwiecień postanowił nie być wiosennym miesiącem tylko letnim. Co ludzie przyjęli z radością, bo nie wiedzieli jak się ubrać a rozterki różnej ważności są ludzką ulubiona rozrywką.

Gdy Anna wyrzucała śmieci do wiaty wszedł młody mężczyzna z dwoma pojemnikami zabawek i książek dla dzieci oraz dorosłych. Do dziecięcych rzuciła się młoda mama a do dorosłych seniorka. Proza była tylko anglojęzyczna a pozostałe to poezja: Krasiński, Przerwa – Tetmajer, Miłosz. W tomiku tego autora znalazła wiersz:

Do pani profesor w obronie honoru kota i nie tylko” (z okazji artykułu Przeciw okrucieństwu Marii Podrazy – Kwiatkowskiej)

Mój miły pomocnik, nieduży tygrysek,

Śpi słodko na biurku obok komputera

I nic nie wie, że Pani jego ród obraza.

   Koty bawią się myszą czy półżywym kretem,

   Myli się jednak Pani, to nie z okrucieństwa.

   Po prostu widzą rzecz, która się rusza.

Bo jednak zważmy, że tylko świadomość

Umie na chwilę przenieść się w to Inne,

Współ- odczuć mękę i panikę myszy,

   I tak jak kot, cała przyroda

   Obojętna niestety na zło i na dobro,

   Obawiam się, że kryje się tutaj dylemat.

Historia naturalna ma swoje muzea.

Nie prowadzimy tam dzieci. Po co im potwory,

Ziemia gadów i płazów przez miliony lat?

   Natura pożerająca, natura pożerana,

   Dzień i nic czynna rzeźnia dymiąca od krwi.

   I kto ją stworzył? Czyżby dobry bozia?

Tak, niewątpliwie, one są niewinne:

Pająki, modliszki, rekiny, pytony.

To tylko my mówimy: okrucieństwo.

   Nasza świadomość i nasze sumienie

   Samotne w bladym mrowisku galaktyk

   Nadzieje pokładają w ludzkim Bogu.

Który nie może nie czuć i nie myśleć,

Który jest nam pokrewny i ciepłem, i ruchem,

Bo Jemu, jak oznajmił, jesteśmy podobni.

   Ale jeżeli tak, to lituje się

   Nad każdą schwytaną myszą, skaleczony, ptakiem.

   Wszechświat dla Niego jak Ukrzyżowanie.

Oto, ile wynika z ataku na kota:

Teologiczny augustiański grymas,

Z którym chodzić po ziemi, wie Pani, jest trudno.

**********************************************

Ale nietrudno jest zanieść niepotrzebne rzeczy do sklepu dobroczynnego – stwierdziła Anna zalecając ten kierunek mężczyźnie.

W drodze na przystanek spotkała mieszkankę osiedla ucieszoną z wyboru jej kandydata na radnego i polecająca głosowanie na kobietę w drugiej turze wyborów na prezydenta miasta.

W jednej ze znalezionych książek była kartka z cytatem (Mickiewicz – „Dziady, cz. III”):

Język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie;
Myśl z duszy leci bystro, nim się w słowach złamie,
A słowa myśl pochłoną i tak drżą nad myślą,

Jak ziemia nad połkniętą, niewidzialną rzeką.
Z drżenia ziemi czyż ludzie głąb nurtów docieką,
Gdzie pędzi, czy się domyślą?

Robiąc zakupy w osiedlowym sklepie nie udało się nabyć czosnku niedźwiedziego ale ostatniego dorsza wędzonego już tak. I zabrakło dla następnej klientki. Anna żartobliwie podsumowała sytuację:

– Kto zjada ostatki bywa piękny i gładki – co po mnie widać.

Na co otrzymała szczerbaty uśmiech ekspedientki.

– Ta to sobie nie pogryzie rzodkiewki tondo – pomyślała starsza pani kupując dwa pęczki tego warzywa.

Na sąsiednim stoisku kupiła  żelki malinki mówiąc:

– Czekając na świeże te poproszę. Nie oszukam smaku tylko oczy.

Nie kupiła sałaty, a może szkoda, bo mógł się na niej znaleźć

ŚLIMAK winniczek opisany przez „Zwierzęta są głupie i rośliny też”

„Wyobraźcie sobie, że jesteście winniczkiem, escargotem lub ślimakiem rzymskim jak niektórzy na was wołają. Zasuwacie sobie, ile fabryka w stopie dała przez malowniczy krajobraz francuskiej wsi po deszczu. Woda szybko wsiąka w krętą drogę, a malwy rosnące za starym, drewnianym ogrodzeniem, pozdrawiają was, prostując wesoło łodygi w salucie rzymskim. Jak miło, że pamiętały.

Pod płotem jednak czai się zło. A konkretniej Francuzi, co na jedno wychodzi. Każdy w berecie, z cienkim wąsem pod nosem i bagietką sterczącą z majtek. Nie usłyszycie ich, bo jak wszyscy we Francji są mimami no i jak wszystkie ślimaki ni w ząb nie macie uszu. Nie zobaczycie ich z kolei, bo mają na sobie obcisłe koszulki w maskujące czarnobiałe paski jak wychudzone zebry z przebarwieniami od wina na zębach. No dobra, niektórzy są nadzy, to przecież Francja. Ale i tak ich nie zobaczycie, bo ślimaki widzą maksymalnie na odległość kilku centymetrów od ślimaka.

Nagle, spod płotu odrywa się cień. Chociaż to prawie niemożliwe, przyspieszacie nawet odrobinę ponad 1 km/h, przekraczając tym samym barierę jednej ślimakogodziny. Wiatr rozwiewa wam czułki i świszczy w skorupie. Nie ma w Europie szybszego ślimaka. Niestety cień nie jest mięczakiem i zagradza wam drogę. Lepka łapa, której paznokcie rzucają wyzwanie czarnoziemom wschodniej Ukrainy, łapie was za mieszkanie i unosi wysoko, wysoko do góry. Tam, gdzie nawet komary latają jedynie gdy wszystkie łydki już zasłonięto. Ale co to? Gdzie się podział cienki wąs? Zamiast niego pod nosem zwisa wielki zielony…

Gil zniknął w akompaniamencie, przyprawiającego o mdłości harkotu.

– Fuuuu! Marek, ciocia mówiła, żebyś nie połykał. – Rozległ się piskliwy głos gdzieś z boku.

– Cicho Alka, zobacz lepiej co mam. Ten jest chyba nawet większy od poprzedniego.

Faktycznie, jesteście ślimakiem w kwiecie wieku, a wasza brązowa, pokryta ciemniejszymi pasami muszla ma przeszło 5 centymetrów wysokości. Teraz, wisząc wśród chmur, albo jeszcze wyżej, tam, gdzie rosną rajskie maliny, uświadamiacie sobie, że popełniliście fatalny błąd w obliczeniach. Zbyt szybko pędziliście przez życie i kraje Europy Zachodniej. Nie jesteście już we Francji. Ani nawet w słynących z jawnej miłości do kiełbasy i skrytej do czystek etnicznych Germanii. Prawda jest znacznie gorsza. Trafiliście do Polski.

A konkretnie w moje mniej więcej jedenastoletnie ręce, pewnego lipcowego popołudnia, kiedy jak zwykle przez połowę wakacji zbierałem z moją wakacyjną koleżanką Alką ślimaki. Kto nie robił za bajtla podobnie, ten miał rodziców fundujących mu wczasy w Bułgarii. Zresztą, w Złotych Piaskach też są Winniczki, podobnie jak w całej południowej, centralnej i wschodniej Europie. Da się je znaleźć nawet w południowej Skandynawii. Ja ich jednak nie jadłem, tylko układałem pod drzewem na wielkim ślimaczym ranczo. Za Alkę nie ręczę, dziewczyna była nieobliczalna, jak zresztą wszyscy w Kołobrzegu.

Pomimo moich najlepszych chęci, ślimaki raczej nie były szczęśliwe na ranczu pod sosną. Nie miały tam świeżych liści, młodych pędów, bulw lub kłączy do pałaszowania. Mam jedynie nadzieję, że pomogłem paru z nich znaleźć odrobinę ślimaczej miłości. Ale, co się dzieje na ślimaczym ranczo, to zostaje na ślimaczym ranczo. Zupełnie nie jak w hotelu sejmowym. No i ślimaki mają odwagę mówić głośno, że są hermafrodytami.

Winniczki uwielbiają również owoce i warzywa, mięso ignorują, a nie znoszą lawendy, majeranku oraz przywrotnika. To samo dotyczy szałwii, rumianku, gorczycy oraz jak ich Francuzi gotują w bulionie i wpychają sobie w wąsate paszczęki. Tymczasem niewsadzony w paszczękę i dobrze odżywiony jabłkami winniczek mógłby sobie hasać po łąkach i lasach nawet przez 30 długich lat. Tzn. hasałby od marca do października, bo resztę roku spędza zagrzebany pod kamieniami lub w ściółce leśnej z drzwiami do chaty zabitymi na głucho przy pomocy specjalnego wieczka, tzn. epifragmy.

Jak już winniczek się odkorkuje, przeciągnie i ziewnie trzy razy, to z marca robi się maj i ślimak bierze się za rozród. Potem wykopuje w ziemi dołek, składa do niego od 40 do 60 jaj, zakopuje ślimacze gniazdo i cyk mamy drugą połowę lipca. Potem jeszcze umyć zęby, opierdzielić mojej babci sałatę w ogródku i znowu można uderzać w kimono. Dzień dobry i dobranoc”.

Upalne masto 97

Drodzy Czytelnicy – pisanie to dla mnie jedna z form masowania szarych komórek, aby nie zanikły. Momentami jest to też dobra zabawa proszę więc nie oczekiwać zbyt wiele, czyli traktować teksty z dystansem. Dziękuję.

Poprzednie odcinki można przeczytać przesuwając stronę. Czasem w środę umieszczam recenzję przeczytanej książki. Prywatne zdarzenia wplatam w kolejne odcinki – część z nich jest prawdziwa, a część wymyślona.

********************************************************

– No, homo ledwo sapiens jestem – pomyślała Anna idąc na wybory samorządowe w temperaturze 28 stopni. Zewnętrznej a nie własnej temperaturze, oczywiście.

Nie była w stanie iść na spacer bo spływała potem. Kupiła sobie, na pociechę, lody ale nie zachwyciły jej swoim smakiem. Para celebrytów kiedyś je reklamująca powinna się wstydzić.

W ramach prac kreatywnych zrobiła i wystawiła na facebookowych profilach karty ATC z żartami.

Na plaży

– Nakryj głowę ręcznikiem, bo ci słońce zaszkodzi! Uważaj tam jest głęboko! Gdzie ty płyniesz? Dość, idziemy do domu!

– Mamo, ale ja tu jestem ratownikiem.

Sąsiadki

– Pani Kowalska, pożycz mi pani wałek.

– Nie mogę, ja też na męża czekam.

Wojsko

Oficer dyżurny instruuje wartownika:

– Jakby ktoś pytał to jestem u dowódcy bazy.

– A jakby pytał dowódca bazy?

Mama dobra rada

– Mamo, dzisiaj zaoszczędziłem!

– Jak?

– Nie kupiłem biletu i całą drogę do domu goniłem autobus!

– To nie mogłeś gonić taksówki?

*   *   *   *   *   *   *   *   *   *   *   *   *

Następnego dnia okazało się, że ludziom nie zależy na ich małych ojczyznach. Nie dość, że na wybory samorządowe poszedł mały procent obywateli to jeszcze przewagę mają kandydaci partii dla której Anna ułożyła kiedyś hasło: „Nie głosuj na PiS, bo jest jak w kurniku lis”.

Błędem było, że młodzi ludzie nie mogli pobrać kart głosowania poza własnym miejscem zamieszkania.

Już dawno nie robiła kolaży i wyklejanek a zobaczyła filmik jak powstaje „journal”. Są dwa rodzaje „junk journal”, czyli śmieciowy i „art journal” piękny, dopieszczony z użyciem najróżniejszych metod ozdabiania.

A że Anna lubi stosować recykling to skleiła, kilka razy,  po trzy karty zniszczonej książki, okleiła sztywnym papierem, a wnętrze ozdobiła resztkami z prac kreatywnych. Misz masz powstał kiczowato- bałaganiarsko – kolorowy, czyli śmieciowy. Ale żeby nie było aż tak junkowo na każdej karcie jest małe zdjęcie kota, wycięte skądkolwiek, skąd się dało.

Druga praca to junk/art journal  – karty powstały w taki  sam sposób, a na nich różne wyklejanki z podpisem. Na okładce jest obrazek trochę jakby z epoki powstawania fabryk ale w nietypowej konwencji, a tekst głosi: Myśl globalnie, działaj lokalnie. Tak wyszło a propos wyborów.

Po otwarciu journala widzimy, po lewej stronie,  duży znaczek pocztowy z Peru z napisem „Habilitada I Congreso Nac. De Turismo Lima 1947 a po prawej lokomotywę i napis: „Pociąg do – jeszcze tu nie byłem”, a w rogach, na górze i na dole kartki małe koty.

Następna karta głosi: „Być albo nie – to kiepskie pytanie” (tylko napis). Obok na następnej stronie głowa kobiety z podpisem: „Czy naprawdę warto wspinać się na palce”.

I tak dalej.

– Nie mogę powiedzieć sobie, że oprócz błękitnego nieba nic mi więcej nie potrzeba ale rzeczywiście mam nieduże wymagania materialne – powiedziała seniorka do wnuczki Ewy jednocześnie ozdabiając następne dwa art/junk journale z wyklejankami. Wiesz, znajoma z okazji świąt życzyła mi tylko zdrowia, bo stwierdziła, a zna mnie od lat, że mam niewielkie potrzeby. Prawda, instynkt posiadania to raczej u mnie jako priorytet, na szczęście,  nie przeważa. Moim ulubionym zajęciem nie jest narzekanie na wszystko, a szczególnie na brak pieniędzy, bo wiem, że narzekanie jest objawem niedojrzałości. Podobnie rozbuchana żądza pieniądza i przedmiotów. A szczególnie dobrze uzmysłowiło mi to internowanie w czasie wojennym.

– To duża ulga, taka świadomość – powiedziała Ewa przeglądając babcine prace.

Środę Anna miała bardzo urozmaiconą. Najpierw wyjęła ze skrzynki cztery  listy z kartami ATC od koleżanek z Internetu. Poszła na pocztę i to była trzecia próba odebrania listu, bo w poniedziałek kolejka się wiła i ciągnęła odstraszająco. We wtorek po masażu okazało się, że poczta dopiero będzie czynna od trzynastej, czyli dopiero za godzinę. A zakupy zajęły jej tylko pół.

Po bezkolejkowym załatwieniu sprawy (awizo w skrzynce mimo że o tej porze była w domu) pojechała na dyżur biblioteczny w Centrum Seniora. Na szczęście tym razem nie przyszła roszczeniowa baba co to „ja jestem pępkiem świata i macie robić co dla mnie jest wygodne, korzystne i przyjemne”. Za to do stołu przed regałem z książkami przysiadły dwie seniorki. Do działania w postaci zrobienia sobie zakładki nie były chętne za to do rozmowy bardziej o polityce niż o książkach już tak.

Zapowiadane opady deszczu były niemrawe, parasol niewykorzystany nudził się w torbie.

W prywatnej piekarni seniorka powiedziała” „poproszę rycerza” a chodziło o chleb o nazwie „rycerski”, bo ma bardzo spieczoną skórkę.

A w domu, po obiedzie usłyszała dzwonek domofonu i słowo „kurier”. Pomyślała, że znowu niesie paczkę do młodych sąsiadów. Ale nie – przesyłka była do niej. Już imieninowa – oprócz drobnych drobiazgów główny prezent – skarbonka w postaci czerwonej skrzynki na listy o wymiarach 12 x 8 x 8 cm, z dwoma kluczykami, z tyłu ma otwory, aby można ją było zawiesić. Bardzo fajny gadżet, uznała. I bardzo a propos, bo  pisują do siebie analogowo (czyli nie cyfrowo) od 60 lat. Skarbonka była bez grosza wewnątrz i słusznie, bo w transporcie grosz telepałby się wewnątrz i ktoś mógłby pomyśleć, że to bomba. I tu przypomniała się jej scena z „Gangu Olsena” gdy Kjeld zostawił w holu dworca lub lotniska pudełko z ciastem a ochrona uznała, że jest podejrzana i sprowadzono saperów.

Czy dzięki groszowi pieniądze będą się mnożyć jak króliki o których fb-owy profil „Zwierzęta są głupie i rośliny też” donosi?

KRÓLIKA jako pierwsi hodowali starożytni Rzymianie około 2000 lat temu. Robili to w celach konsumpcyjnych. Za szczególny rarytas uważali nienarodzone lub świeżo narodzone królicze dzieci, czyli laurices. Tak, Rzymianie pałaszowali królicze płody oraz noworodki. Właśnie stąd pochodzi starorzymska maksyma „bez zabijania dzieci się nie najesz”.

W średniowieczu pałeczkę od Rzymian przejęli mnisi, którzy hodowali króliki i wypuszczali je jako zwierzynę łowną. Przy okazji krzyżowali je na różne ciekawe sposoby. Ale nie tak jak Rzymianie, tylko ze sobą nawzajem. To między innymi dzięki nim na świecie istnieje ponad 300 ras tych kicających drani.

Poza Rzymianami i średniowiecznymi mnichami na króliki dybią również szopy, sowy, lisy, węże, orły, jastrzębie i myśliwi. W tym co najmniej jeden niezbyt bystry, pulchny łowczy ze śmieszną czapką i wcale nie piję tutaj do Arcybiskupa Głodzia.

Na szczęście dla królików, robienie nowych królików to coś, co wychodzi im bardzo dobrze. Królicza ciąża trwa średnio 31 dni, a samica jest gotowa do kolejnej już następnego dnia po porodzie. W ten sposób błyskawicznie powstają całe stada tych uszatych drani, które żyją wspólnie w rozległych systemach podziemnych komór i korytarzy.

W 1859 roku Anglicy ściągnęli do Australii króliki i była to druga najgorsza rzecz, jaka spotkała ten kontynent, zaraz po Anglikach. Uszate dranie z krzywymi zębami zaczęły mnożyć się na potęgę i wkrótce opanowały całą Australię. Z królikami było podobnie. Obecnie liczebność gatunku jest regulowana przy pomocy chińskiego wirusa, ale akurat tym razem robimy to specjalnie. Swoją drogą to chyba jedyny przypadek w historii kiedy Anglicy coś komuś dali, zamiast zabierać i sami widzicie, jak wyszło.

Małe co nieco: Koreańczycy i Japończycy wierzą, że króliki żyją na księżycu i przyrządzają tam ryżowe ciastka nazywane tteok lub mochi. Skąd taki pomysł? Króliki znane są z tego, że wydalają dwa rodzaje odchodów twarde i miękkie. Te miękkie służą im do jedzenia. Matematykę pozostawiam wam. Ale dziwni ci Japończycy prawda? A teraz przepraszam, muszę nałożyć sobie trochę bobków śniadaniowych od Nesquika.

Jeżeli nadal cierpicie na niedostatek informacji o królikach, to polecam książkę „Wodnikowe Wzgórze” i jej animowaną ekranizację z 1978 roku. Świetne kino familijne, takie nie za słodkie.

Upalne miasto 96

Drodzy Czytelnicy – pisanie to dla mnie jedna z form masowania szarych komórek, aby nie zanikły. Momentami jest to też dobra zabawa proszę więc nie oczekiwać zbyt wiele, czyli traktować teksty z dystansem. Dziękuję.

Poprzednie odcinki można przeczytać przesuwając stronę. Czasem w środę umieszczam recenzję przeczytanej książki. Prywatne zdarzenia wplatam w kolejne odcinki – część z nich jest prawdziwa, a część wymyślona.

**********************************************

Przez ostatnie osiem lat główna polityczna orka rządziła i za pomocą podwładnych pożerała kogo dopadła. Aż „Przyszła kryska na Matyska” i do głównego pomagiera wróciła karma. Czekamy aż wróci do prezesa.

ORKA  OCEANICZNA –  z fb profilu „Zwierzęta są głupie i rośliny też”

Wbrew temu co twierdzą Anglosasi, orka wcale nie jest wielorybem zabójcą. Drugi człon nazwy co prawda się zgadza, bo orki to wyjątkowo krwiożercze bestie (tak jak i zresztą Anglosasi), ale pierwszy to ściema. Orki należą do delfinowatych. Tak, orki są delfinami i to największymi w całej rodzinie. To zresztą sporo tłumaczy, bo wszystkie delfiny to chore po*eby. Jeszcze do tego kiedyś wrócimy.

Orki żyją mniej więcej tak jak ludzie. Na szczęście nie w podobnych warunkach, tylko równie długo. Walenie mordercy (tytuł sekstaśmy Tomasza, który nie uważał na pasach) dożywają nawet 90 lat, przy czym tak jak u ludzi, panie orki żyją dłużej od panów.

Skoro jesteśmy przy kwestiach kulturowych. Wiecie, że orki mają własną kulturę? I to nie taką jak jogurt albo mieszkańcy Podlasia. Orki żyją w rodzinach liczących zwykle od 5 do 10 członków. Taką familią rządzi matrona rodu. Jeżeli urodzi jej się syn, to zostaje z nią do końca życia. Czyli jak u Włochów, tylko mama, zamiast przekazać synkowi rodowy przepis na makaron, uczy go unikalnych metod polowania na foki. Zanim się oburzycie, że na Podlasiu ludzie również przekazują sobie różne rzeczy, to nie, żubr w puszce się nie liczy. Nawet pod biblioteką.

Na swoje ofiary orki czasami polują pojedynczo i wtedy są w stanie złapać nawet dwukrotnie większą od siebie ofiarę. Często łączą jednak siły w ramach tzw. klanów, które gromadzą zwierzęta z kilku różnych rodzin. Znany jest przypadek gdzie klan 75 orek, upolował płetwala błękitnego u wybrzeży Australii. Polowanie to coś, na czym orki naprawdę dobrze się znają. Potrafią np. wywoływać falę, która zmyje fokę z kry lodowej. Albo wyskoczyć na plażę, żeby dopaść opalającą się uchatkę. O zaganianiu w stadzie pingwinów i całych rybich ławic nie będę się rozpisywał, bo to typowe orcze sprawy.

Orki nie Szwajcarzy i swój język mają. Nawet wiele języków i przekazują je sobie w ramach rodzin i klanów. Orki z różnych stron świata wypracowały unikalne języki, a te żyjące trochę bliżej siebie, dialekty. Czy to oznacza, że gdzieś na świecie jest orka, która zno ślunsko gadke? Raczej nie, o ile bóg istnieje rzecz jasna.

Po całym świecie pływa jednak sporo orek, które potrafią dostać menopauzy. Cóż za wspaniała umiejętność, tylko po cholerę im ona? Jako że orki żyją w grupach rodzinnych, to starsze osobniki z biegiem czasu stają się spokrewnione z coraz większą liczbą innych orek w pobliżu. To całkiem dobry powód, żeby wstrzymać reprodukcję. Nie wierzycie? Zapytajcie Habsburgów. Nie możecie? No właśnie.

Orki nie są najmilszymi stworzeniami na świecie. Jak to jest, że im bardziej inteligentne jest zwierzę, tym większa szansa, że odwali jakąś chorą jazdę? Np. niektóre orki chętnie polują na rekiny, ale nie zjadają ich całych, tylko wyżerają im wątroby. Rekin bez wątroby zupełnie nie jest sobą, robi się apatyczny i w końcu (zwykle po paru minutach) umiera. Orki jedzą również foki, pingwiny, żółwie morskie, różne skorupiaki, cheetosy serowe no i ryby. Jak to cheetosy serowe? No właśnie, założę się, że przy żubrach i Podlasiu nikt się tak nie dziwił.

Jednym ze świątecznych motywów są zajączki (obok kurczaczków, jajek i bazi), a tak je opisuje autor „Zwierzęta są głupie i …”

Zając szarak, lub gwarowo filip ma 40-70 centymetrów długości zająca i waży od 3 do 7 kilogramów. Ma dłuższe tylne kończyny, ostro zakończone uszy i wyraz pyska jakby dobrze wiedział co myśliwi wyrabiają w krzakach kiedy myślą, że nikt nie widzi. Wracając do uszu, są one dłuższe niż u królika i zakończone czarnymi szpicami.

Pomimo krótszych uszu królik ma więcej farta. Zacznijmy od tego, że za jego wizerunek w popkulturze odpowiadają Amerykanie. Dlatego koleś przegryza marchew, mówi „co jest doktorku” i cwaniakuje wyprowadzając myśliwych w pole. Zając niestety dostał PRowców z bloku wschodniego. Dlatego pali, przeklina i rżnie w karty z wilkiem, który sam wygląda, jakby spędził pół życia w łagrze, a drugą połowę na drobnych rozbojach lub pod Opolem.

Tymczasem zając rozwija prędkość do 80 kilometrów na godzinę, potrafi skakać bez rozbiegu na wysokość trzech metrów. Ma doskonały słuch, a jego kąt widzenia wynosi prawie 360 stopni. Chociaż nie wygląda, to potrafi również świetnie pływać i tak jak inni sportowcy robi to wszystko, byleby tylko nie pracować.

Skoro trudno go złapać w biegu to może by tak zaczaić się przed zajęczą norą, żeby zrobić mu jakąś fotkę na święta? Nic z tego, szaraki wcale nie kopią. Zamiast tego sypiają w płytkich zagłębieniach terenu z udeptaną trawą jak studenci na juwenaliach. Samce zająca w okresie godowym wdają się również w zajęcze bójki. Stają wtedy na tylnych łapkach i okładają się krótszymi przednimi, jakby brały udział w celebryckim meczu bokserskim, tylko zające faktycznie coś tam potrafią.

Niestety populacja zająca w Polsce wynosi jedynie pół miliona i spada, a jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku kicało ich u nas ponad sześć razy tyle. I to wszystko mimo tego, że zajęczą się 3-4 razy do roku, a w miocie zdarza się nawet 10 maluchów. Swoją drogą uszate sryle po urodzeniu mają otwarte oczka, gęste futerko i ani trochę własnego zapachu. Wszystko po to, żeby uniknąć niebezpieczeństwa.

Zając ma sporo naturalnych wrogów, np. wilki, psy, puchacze, jastrzębie, kuny, lisy, tchórze, koty, myszołowy, wrony siwe i przemysł motoryzacyjny. Pod kołami co roku ginie nawet 25% całej populacji. Do tego dochodzi fragmentacja gruntów i coraz krótsza odległość od miedzy do jezdni. Co prawda wygląda na to, że udało nam się pokonać przynajmniej jednego śmiertelnego wroga zajęcy, czyli mroźne zimy. Nie wiem tylko, czy akurat tutaj jest się z czego cieszyć.

No dobrze, ale dlaczego zając, Wielkanoc i jajka? Być może dlatego, że długouchy cwaniak był kiedyś uważany za symbol płodności. Później malowano go u stóp Matki Boskiej. Wiecie tej samej, która pominęła kilka kluczowych ruchów na drodze do macierzyństwa. Nie chcę wyciągać pochopnych wniosków, ale matka zawsze dziewica, zając symbol płodności i mamy materiał na nową książkę Dana Browna.

Autor tego profilu zawsze udowadnia, że ma poczucie humoru ale już pierwszego kwietnia popisał się zasługując na wielki złoty medal z brylantami. Tylko nie wiem czy bohater wymieniony w tekście  z nazwiska ma tak ogromny dystans do siebie.

PANTERKA PODLASKA (polski kot błotny)

Rzadko w naszym pięknym kraju ktoś odkrywa nowy gatunek zwierzęcia. W zasadzie nawet te, które mamy wykazują raczej nastroje emigracyjne i wcale nie mam tutaj na myśli eksodusu miłośników odzieży sportowej po otwarciu granic z unią Europejską, który opisano szerzej w Dresów Księdze Wyjścia. Z tym większą radością przeczytałem o odkryciu grupy leśników z Puszczy Białowieskiej.

Tuż przy granicy z Białorusią w okolicach zabagnionej doliny rzeki Hwoźny odkryto nowy gatunek dzikiego kota. Początkowo leśnicy sądzili, że mają do czynienia z nieco zmęczonym życiem czarnym dachowcem, które zabalował ze żbikami i obudził się w lesie i na kacu i co gorsze na Podlasiu. Zaczęli coś podejrzewać dopiero kiedy dachowiec wskoczył do Hwoźny, zanurkował jak wydra i po kilkudziesięciu sekundach wyszedł na brzeg z żółwiem błotnym w pysku. Wiadomo, że żółwie błotne są u nas pod ochroną niemal na równi z interesami deweloperów budowlanych. Dlatego dzielni leśnicy rzucili się na ratunek gadowi.

Nie wiem, czy próbowaliście kiedyś złapać kota na moczarach w lesie. W każdym razie leśnicy odnieśli sukces i to przy marginalnych stratach własnych, więc zdecydowanie zasługują na swoją najniższą krajową + tyle chrustu ile zdołają zjeść. Żółw został uratowany i wypuszczony do Hwoźny, a kot schwytany i zawinięty w polar najmłodszego leśnika, wybranego na ochotnika do odstąpienia odzieży przez starszych kolegów. Chłopak podobno i tak miał jeszcze wystarczająco dużo zawleczek po żubrach, które stanowią oficjalny środek płatniczy w Białymstoku, żeby kupić sobie nowy, więc nic się nie stało.

Początkowo leśnicy chcieli oddać kota straży miejskiej w Surpraślu, ale kiedy kot zobaczył co jedzą strażnicy w Surpraślu, to stanowczo odmówił wyjścia z polaru. Później leśnicy zawieźli kota do zoo w Białymstoku. Wiedzieliście, że w Białymstoku jest zoo? Nie tylko jest, ale w dodatku jego zarządcą jest schronisko dla zwierząt. Kociak nie mógł więc trafić lepiej. Przynajmniej nie bez przekraczania granic województwa.

W zoo kota w końcu udało się wyciągnąć z polaru, przede wszystkim obiecując mu, że nie będzie musiał jeść kotletów z mortadeli. Kiedy pracownicy zoo zważyli kota, okazało się, że waży trochę ponad 9 kilo. Kiedy go umyli, waga spadła do niecałych siedmiu kilogramów. Co ważniejsze okazało się jednak, że to nie kot, tylko Pan Robert Makłowicz, znany polski krytyk kulinarny, podróżnik, dziennikarz i model bielizny męskiej. Pan Robert podziękował pracownikom zoo oraz leśnikom i obiecał, że nigdy więcej nie będzie próbował podlaskiej wódki, po czym rozwinął skrzydła i wyleciał przez okno. Polaru nigdy nie odnaleziono.

Upalne miasto 95

Upalne miasto 95

Drodzy Czytelnicy – pisanie to dla mnie jedna z form masowania szarych komórek, aby nie zanikły. Momentami jest to też dobra zabawa proszę więc nie oczekiwać zbyt wiele, czyli traktować teksty z dystansem. Dziękuję.

Poprzednie odcinki można przeczytać przesuwając stronę. Czasem w środę umieszczam recenzję przeczytanej książki. Prywatne zdarzenia wplatam w kolejne odcinki – część z nich jest prawdziwa, a część wymyślona.

********************************************************

Niektórzy nie mogą żyć bez dokopywania wszystkim dookoła siebie. Tak też jest z niejakim ds, czyli diabłem stróżem. I niech sobie nie myśli, że jego nazwę napiszę dużymi literami, choćby na początku wyrazu.

W poniedziałek 25 marca 2024 roku na godzinę jedenastą Centrum Seniora wyznaczyło termin spotkania na którym seniorki i seniorzy będą mogły i mogli zrobić własne, niepowtarzalne kartki świąteczne. Zupełnie za darmo.

I cóż wymyślił ten z ogonem i kopytami?  Urozmaiceń było parę.

O godzinie 7,26 (dla Anny to środek nocy) otrzymała sms od znajomej z informacją, że nie przyjdzie na zajęcia, bo jej lewa noga ma awarię. Seniorka odłożyła komórkę i przytuliła twarz do poduszki a za chwilę przyszedł następny sms z bardziej szczegółowymi informacjami.

Oprócz tego zaserwował wszystkim naprawdę paskudną pogodę. Zimno, deszcz i wiatr. Anna zapakowała przygotowane materiały do dwóch toreb i pojechała na miejsce. Zmoknąć za bardzo nie zmokła ale pobyt na dworze, w drodze do i od tramwaju, miły nie był.

Zaniosła wszystko do wyznaczonej sali i rozłożyła siedem (choć przygotowała 12)  pakietów/foliowych torebek do których włożyła takie same nieduże elementy.  Poza tym innych wiele – większych i mniejszych wiele położyła na stole. Oraz po pięć różnych kartek karnetów na osobę, w tym jedną w kształcie jaja,  nożyczki i kleje.

I koperty recyklingowe, aby panie miały gdzie schować swoje prace. Nawet w trakcie zajęć zrobiła koperty z czystych kartek formatu A-4 namawiając panie, aby od razu napisały na kartkach życzenia (były na stole wzory), zaadresowały i wysłały życzenia na poczcie w rynku.

Zaraz po wejściu do budynku dowiedziała się, że parę osób, z powodu wstrętnej pogody, odwołało swoje przyjście.

W efekcie były tylko trzy panie. Zabawne jest, że niezależnie ile jest osób zawsze znajdzie się ktoś wyróżniający się – a to wszystko wie lepiej, a to szczegółowo opowiada o swoich chorobach, a to ma manię prześladowczą – śledzą, okradają, sprzęt psują i do mafii należą. Niepotrzebne skreślić.

W sąsiedniej sali spotkały się seniorki, w tych samych godzinach, na tzw. „Jajeczku”. Widocznie frekwencja im też nie dopisała, bo zaproszono karteczkowe panie ale tekstem: przyjdźcie do nas a to sobie potem zrobicie. Zabrzmiało lekceważąco. Szkoda, że Centrum nie skoordynowało obu spotkań, aby połączono przyjemne z pożytecznym. Miało być dobrze a wyszło jak zwykle. No i pogoda dokopała.

– Ale panie już są w trakcie pracy – powiedziała Anna. Jedna z pań szybko skończyła swoją i motywowana ciekawością, pobiegła i poczęstowała się.

Anna nie lubi spotkań polegających na jedzeniu i gadaniu, bo przeważnie do głosu dorywa się najmniej interesująca a za to najbardziej gadatliwa i egocentryczna osoba. Ponad czterdzieści lat pracowała mając kontakt z ludźmi i teraz bawią ją tylko spotkania tete a tete albo przy kreatywnych działaniach. Jedna z kartkujących pań podarowała pozostałym po jajku na wstążeczce zapakowane w plastikową rurę – właśnie niedawno je kupiła. Miły gest.

Po zajęciach Anna poszła na pocztę w rynku gdzie nabyła znaczki i wysłała listy z życzeniami oraz kartami ATC. Kolejki nie było co ją ucieszyło. Po długim życiu w PRL-u ma dosyć kolejek.

W sklepach czasem zdarzają się fajne sytuacje. No, ta fajność zależy od poczucia humoru odbiorcy.

W dużym sklepie spożywczym przy warzywach dwie seniorki. Jedna wybiera marchewki, druga pyta:

– Będzie pani roić sałatkę?

– Tak.

– Ja to nie robię, mam sto lat i nie robię.

Rzeczywiście wygląda na swoje lata ale energii ma jak dwudziestolatka. Ale dość monotematycznej, bo mówi:

– Te pietruszki takie duże.

– Nie duże a długie.

– A selera (pokrojony na części) to za dużo. Tyle nie potrzebuję.

– W prywatnym sklepie pokroją pani na mniejsze części.

– Nie pójdę do prywatnego. Klient nasz pan – gdzie ten kierownik?

Rozgląda się i przywołuje młodzieńca układającego nieopodal owoce.

A  wieczorem po 21 – wszej dzwonek do drzwi. Za nimi sąsiadka z ciśnieniomierzem w dłoni. Poprosiła o sprawdzenie sprzętu, bo po tym co pokazuje poczuła, że nie żyje. Albo ciśnieniomierz jest zepsuty. Baterie wymieniła.

– Od wielu lat go mam i dobrze działał – powiedziała zdziwiona sąsiadka.

Anna zmierzyła swoje ciśnienie i okazało się, że ma bardzo ale to bardzo niskie – nie do życia. Na szczęście przypomniała sobie, że jej koleżanka – lekarka kazała kupić taki sprzęt. Anna kupiła i zapakowany na półce położyła. Nie użyła ani razu. Teraz mogła go pożyczyć sąsiadce. Tak jak kiedyś drabinkę.

MUFLON pewnie nie musi mierzyć ciśnienia.

Muflon to taka dzika owca z Korsyki. Tzn. technicznie rzecz biorąc, jest odmianą owcy domowej, którą wcześniej ściągnięto na tę wyspę z Azji. U nas hasa sobie na wolności. Skoro sobie hasa, to zgadnijcie, kto się nim interesuje? Tak jest, myśliwi, którzy walą do muflonów jak do kaczek od października do lutego. Z jednej strony sprowadzone do Polski muflony niszczą runo leśne i mogą doprowadzić do erozji i zapadania się niektórych terenów. Z drugiej można było o tym pomyśleć, zanim ściągnęliśmy je sobie na habitat i to w celach łowieckich.

Poza Polską muflony żyją np. na Hawajach i Wyspach Kanaryjskich. Pomyślcie sobie jakie to uczucie. Przez pół roku musicie kitrać się po krzakach przed bandą ubranych jak pomocnicy świętego Mikołaja wąsaczy. A potem przychodzi gwiazdka i dostajecie kartkę od kuzyna z Oahu, którego największym zmartwieniem jest to, że od niedawna sąsiaduje z Zuckerbergiem i drań nie chce się dorzucić do renowacji wulkanu.

Muflony najchętniej siedzą na niskich terenach górskich. Takich do 2000 m n.p.m i żrą tam rośliny zielone, owoce, żołędzie i bukiew. Typowa dieta góralska, zanim wynaleziono płatne parkingi w Zakopanem. Zwykle muflony trzymają się w grupach zwanych kierdelami. Wyjątkiem są stare tryki, które często żyją samotnie oraz w milczeniu. Nie dotyczy to owiec, które beczą, a najstarsza z nich przewodzi stadu.

Statystyczny muflon osiąga od 70 do 90 cm długości muflona i waży do 40 kilogramów. Ma też fikuśnie pozawijane rogi. Gdyby je rozprostować to dostalibyśmy nawet 80 cm rogu i bardzo wkurzonego muflona. Myśliwi nazywają te rogi ślimami, bo inaczej po prostu nie potrafią. Jeżeli myśliwi nazywają coś, jak normalni ludzie to dostają tików nerwowych i rozwolnienia. Właśnie dlatego spędzają tyle czasu w krzakach.

Upalne miasto 94

Drodzy Czytelnicy – pisanie to dla mnie jedna z form masowania szarych komórek, aby nie zanikły. Momentami jest to też dobra zabawa proszę więc nie oczekiwać zbyt wiele, czyli traktować teksty z dystansem. Dziękuję.

Poprzednie odcinki można przeczytać przesuwając stronę. Czasem w środę umieszczam recenzję przeczytanej książki. Prywatne zdarzenia wplatam w kolejne odcinki – część z nich jest prawdziwa, a część wymyślona.

******************************************************

Nazajutrz seniorka wieczorem zapukała do drzwi mieszkania wnuczki.

– Zauważyłam, że pół godziny temu przyjechałaś, pozwoliłam ci odsapnąć i przyszłam. Po pierwsze, aby oddać tekst opowiadania. Mam nadzieję, że nikt się w ten sposób do salonu nie włamał?

– Na szczęście nie ale po przeczytaniu kazałam wstawić kraty w to kuszące obwiesiów okno.

– To powinnaś autorce podziękować za inspirację.

– Już to zrobiłam i nową, bezpłatną fryzurą się jej odwdzięczyłam.

– Bardzo ładnie postąpiłaś. Czy wspominałam, że byłam na badaniu słuchu?

– Nie, nic nie mówiłaś.

– To w poniedziałek. Podjechałam autobusem dwa przystanki i zgłosiłam się do kobiety przy komputerze. Chwilkę poczekałam zanim przeszłyśmy do gabinetu. I tu się popisałam pytając pracowniczkę czy nie ma czegoś do czytania, bo zapowiadali, że badanie będzie trwało pół godziny. Kobiecie troszkę szczęka opadła, potem zrozumiałam dlaczego. Bo nałożyła mi słuchawki na uszy i komputerowo generowała dźwięki raz na prawe potem na lewe ucho. Miałam przyciskać guzik po usłyszeniu dźwięku. Różne były – ciche, głośne i głośniejsze. Drugie badanie było dość dziwne, bo założono słuchawki za uchem a w drugim dodano szumy. Denerwujące to było, wymagało bardzo dużej koncentracji.

– I jaki masz wynik badania?

– Niewielki niedosłuch, bo nie te lata, nie te uszy. Ale uważam, że czasem dobrze jest trochę gorzej słyszeć, szczególnie hałasy. Powiedziałam o badaniu masażyście a on od razu: a co trzeba było kupić?

– Ha, ha, ha – widać obyty jest w tym temacie. Na szczęście to nie był ten przypadek.

– A dzisiaj miałam dziwny telefon. Nie zaproszenie na prezentację z prezentem, którego na pewno zabraknie dla tych, którzy nie dali się naciągnąć. Kobieta przedstawiła się i zaoferowała ubezpieczenie czy odszkodowanie za kredyt wzięty we frankach.

– Ale przecież ty nie masz takiego kredytu, czy czegoś nie wiem?

– Nie mam, co powiedziałam. No to się wyłączyła. Ale wygląda mi to na kolejny sposób naciągania.

– A to świnia, pewnie kolejna pazerna kancelaria prawna, która dostrzegła okazję do łatwego zarobku.

A propos świnia, profil „Zwierzęta są głupie i rośliny też” donosi:

ŚWINKA MORSKA – To wcale nie świnka, to kawia za 3, 2, 1… Miłośników nowej nomenklatury świnkowej spieszę poinformować, że słowo Cavia faktycznie jest obecne w łacińskiej nazwie tego sympatycznego zwierzaka i oznacza rodzinę, do której należy. Zaraz za nim jednak znajduje się wyraz porcellus, który tłumaczy się dosłownie jako mały prosiaczek. Dajmy więc śwince być świnką lub kawią, a nawet prosiaczkiem jeżeli woli. Wolność do bycia świnką, to hasło, pod którym się podpisuję.

Świnki morskie lub kawie domowe (a niech wam będzie) pochodzą od zwierzątek, które biegały sobie dziko po Andach w Ameryce Południowej. W pewnym momencie, 5000 lat temu oryginalni Amerykanie uznali jednak, że kawię warto byłoby udomowić. Zrobili to prawdopodobnie w celach konsumpcyjnych, bo jeździć się na nich nie dało.

Świnki nie śpią zbyt długo. Wystarcza im około czterech godzin na dobę. W dodatku nie zapadają raczej w sen głęboki, tylko drzemią po kilkadziesiąt sekund lub kilka minut jak świeżo upieczeni rodzice. Podobnie jak przypadku tych ostatnich, również oczy świnki morskiej produkują bardzo dużo płynów. Świnka jednak nie płacze nad rozlanym mlekiem. Kiedy już w okolicach jej oczu uzbiera się wystarczająco dużo mlecznej cieczy, świnka bierze ją na łapki i czyści sobie w ten sposób futerko na buzi.

Być może gdyby małe dzieci rodziły się tak gotowe do życia jak bejbi świnki morskie, to rodzice nie mieliby tylu powodów do płaczu. Kiedy mali ludzie robią pod siebie, a co zdolniejsi również do góry, małe świnki biegają, gryzą sianko, mają gęste futro i generalnie wyglądają jak mniejsze wersje dorosłych. Mimo tego, że świnka szybko wygląda jakby była w pełni rozwinięta, to jej kości gęstnieją jeszcze długo po osiągnięciu przez nią sporych rozmiarów. Dlatego ważne jest, aby uważać na nie szczególnie w pierwszych miesiącach życia. Zresztą nawet później świnki mogą łatwo połamać jakąś kończynę, ponieważ mają w nich łącznie ponad 50% wszystkich swoich kości.

Większość państw uznaje od 11 do 13 ras świnek morskich, choć niektórzy twierdzą, że jest ich nawet ponad 20. Zasadniczo działa tutaj ta sama zasada co u kotów. Kiedy już komuś urodzi się dziwna świnka, to zrobi wszystko, żeby jakoś jej dziwność utrwalić. Gdybyśmy tylko byli w stanie ten pociąg do wielorasowości przełożyć ze świnek na ludzi to wszystkim na świecie żyłoby się i dłużej i fajniej.

Wracając do miłych i miękkich tematów, są świnki krótko i długowłose, to jest raczej oczywiste. Mamy jednak również zwierzaki z loczkami i takie, które przypominają czupryny wylizane przez krowę. Jest nawet łysa świnka morska, wyglądająca jak coś, co czasami dostają moje koleżanki w wiadomościach od obcych facetów. Panowie, ogarnijcie się trochę, albo przynajmniej idźcie na jakiś kurs fotografii, który nauczy was jak wydobywać trochę piękna z tak niewielkiego detalu.

No i na koniec jedna z najważniejszych informacji. Największe świństwo, jakie można wyrządzić śwince to trzymać ją w domu całkowicie samą. Świnki powinny występować co najmniej w duetach, bo są niezwykle społecznymi zwierzakami.

A w niedzielę Anna wybrała się ze znajomą do dużego parku na spacer. Najpierw zaserwowały sobie kawę z ciastkiem bez kremu w WUWA Cafe a potem powędrowały. Wiosna powoli zachęca rośliny do zazieleniania się i kwitnienia – najobficiej to robią forsycje zwane „złotym deszczem” i krokusy. Mniej widoczne są stokrotki a na pewnym trawniku zdarzyły się dwa samotne żonkile. Z drzew szybkie są, kwitnąc na biało, mirabelki.

Półtora godziny dotleniania trochę seniorkę oszołomiło. Może dlatego zgapiła się i zostawiła szmatkę blisko palącego się palnika kuchenki gazowej. W pewnym momencie zauważyła, że szkła okularów zaszły jej mgłą ale się tym nie przejęła będąc zajętą czytaniem. Dopiero nieprzyjemny zapach skłonił ją do działania i powodów smrodu i dymu poznania.

Włożyła szmatę do śmieci, otworzyła okno  i wróciła do czytania. Po dłuższej chwili dym i smród się powtórzyły. Okazało się, że paląca się szmata nie została skutecznie stłamszona, trzeba ją było polać wodą. Niektórych ludzi też trzeba by było stłamsić od ich zarania.

Konieczne było wietrzenie mieszkania przeciągiem za pomocą otwartych drzwi i uchylonego okna na półpiętrze.

Za to w środę, w czasie dyżuru bibliotecznego w Centrum Seniora pobrała złotą kartę seniora, która uprawnia, między innymi, do dwóch bezpłatnych przejazdów taksówką ale tylko do lekarza lub urzędu. No i trzeba odpowiednio wcześniej zgłosić chęć skorzystania z tego dobra. Kiedy jest to wcześniej? Najlepiej miesiąc przed jazdą. To ci przysługa! Jest też zastrzeżenie, że nie zawsze będzie to możliwe.

–  OK, pojadę tramwajem lub autobusem – pomyślała Anna jadąc z torbą pełną książek do zostawienia na regale książek uwolnionych od właściciela, w galerii handlowej.­

W domu od kilku dni Anna przygotowuje materiały do zajęć kreatywnych. Cóż łatwiejszego niż zrobić prostą kartkę świąteczną? Po pierwsze trzeba mieć sztywny dwuczęściowy kartonik. Po drugie i następne potrzebne są nożyczki i klej. Także różne elementy ze świątecznymi motywami. Można wykorzystać część oryginalnych kartek, najlepiej wyciętych  nożyczkami z różnymi ozdobnymi ząbkami (świeżo po wizycie u dentysty). 

Poza tym drogą kupna można nabyć różne naklejki, płaskie i wypukłe. W pasmanterii bywają też kurczaczki, kurki, zajączki, listki  na metry oraz tasiemki z okolicznościowymi motywami. Brzegi kartek można wyciąć specjalnymi dziurkaczami brzegowymi. Przydadzą się także drobne elementy wycięte dziurkaczami ozdobnymi – jajka, kurczaki, zajączki, kwiatki, listki. Nieodzowne też są cekiny i kolorowe piórka.

I przystępujemy do działania dając upust pomysłowości.

Upalne miasto 91

Drodzy Czytelnicy – pisanie to dla mnie jedna z form masowania szarych komórek, aby nie zanikły. Momentami jest to też dobra zabawa proszę więc nie oczekiwać zbyt wiele, czyli traktować teksty z dystansem. Dziękuję.

Poprzednie odcinki można przeczytać przesuwając stronę. Czasem w środę umieszczam recenzję przeczytanej książki. Prywatne zdarzenia wplatam w kolejne odcinki – część z nich jest prawdziwa, a część wymyślona.

******************************************************* **********

– Chyba trzeba będzie przejść na gołębie, a jeszcze lepiej jastrzębie pocztowe, bo to co wyprawia ta instytucja przechodzi ludzkie pojęcie – pomyślała Anna po rozmowie telefonicznej z koleżanką z Krynicy Górskiej. Wysłała ona 2 lutego list polecony, który nie dotarł do 26 marca. Pocztowa urzędniczka poinformowała ją, że zostawione było dwa razy awizo, adresat nie zareagował, list wróci do nadawcy, który ma za to zapłacić.

– Jakie awizo? Kłamią w żywe oczy!!! – zdenerwowała się seniorka. Przecież codziennie zaglądam do skrzynki!

W poniedziałek w skrzynce zastała powiadomienie o przesyłce, napisano, że powtórne.

– Wystarczyło domofonem zadzwonić, bo byłam w domu – wkurzona Anna powtarzała pod nosem brzydkie wyrazy po kilka razy.

Jednak nie był to list z Krynicy tylko z tego samego miasta, wysłany 12 lutego, na kopercie napisano, że awizo zostawiono 14 – tego, tylko nie wiadomo gdzie, bo nie w jej skrzynce.

Na poczcie powiedziano, żeby reklamację składała u listonosza. Czyli trzeba przed skrzynkami czekać od 7-mej rano aż się łaskawie zjawi. Świetna spychologia. Argumentem jest też to, że teraz wszyscy listonosze są obcokrajowcami. A wszyscy pracownicy (oprócz „góry”) zarabiają mniej niż średnia krajowa. Czyli mają prawo „olewać” obowiązki.

– Czy ktoś się przejmował, że całe życie w budżetówce mało zarabiałam? –  Anna zadała sobie retoryczne pytanie nie tylko na śniadanie.

Wtorek zwyczajowo zaczął się masażem ale przedtem seniorka kupiła nowy numer czasopisma „Książki” i zaszalała zdrapką za 2 złote, bo klient przed nią drapał z nadzieją. Życzyła mu miliona ale ani on, ani ona niczego nie wygrali. Nadzieja matką głupich i pocieszycielką strapionych jest.

Niestety trochę zmarzła, bo poprzedniego dnia wyprała zimową kurtkę a, jak na złość, okazało się, że na dworze nie jest coraz cieplej. Kurtka na strychu dochodzi do suchości a Anna kupiła sobie kawę na rozgrzewkę. No to dostała zimną a obrażona ekspedientka nie zaserwowała słowa przepraszam. Złe szkolenie przeszła.

Masaż, jak zwykle,  przebiegł w miłej i pełnej zrozumienia atmosferze odwrotnie niż układy rodzinne rehabilitanta.

Mimo zimna, bo do odważnych świat należy, Anna pojechała kilka przystanków, aby kupić frotowe kapcie bez palców – takie lubi. I, o dziwo, udało się! Transport miejski też się spisał, bo długo nie musiała czekać ani na tramwaje, ani na autobus do domu.

A tej ekspedientce życzę spotkania z

WOMBAT-em = bombat

Wombat mieszka w Australii i jest torbaczem. W dodatku to najbliższy żyjący krewny misia koala. Od razu wiadomo, że za chwilę przeczytamy o jakimś chorym gó*nie. Faktycznie, wombat to jedyne stworzenie na świecie, które potrafi walić kupy w kształcie sześcianów. Nie, to nie było wyzwanie, siadajcie. Poza tym raczej nie macie tak uzdolnionych jelit jak wombat. Jego flaczki mają dwie ściany sztywne jak skrajna prawica przed kamerami i dwie elastyczne jak ci sami goście kiedy gasną światła, a z głośników leci rota.

W ciągu jednego dnia wombat potrafi wyprodukować od 80 do 100 kupokostek. To tak jakby człowiek codziennie zostawiał za sobą 10 metrów stolca. Nawet paskowy TVP w swoim prime time nie produkował tyle g*wna. Dzięki temu, że wombacie kupy są kanciaste, nie staczają się z pochyłych powierzchni. Mało tego, wombat ustawia z nich wieżyczki na kamieniach, kłodach i innych podwyższeniach. W ten sposób oznajmia innym wombatom, że ten teren jest już zakupany. Z drugiej strony te same konstrukcje mogą być zaproszeniem na randkę. Na pewno płynie z tego jakaś nauka, ale nie mamy na nią czasu. Musimy pomówić o dupie wombata.

A dupa wombata jest spektakularna. Zacznijmy od tego, że te dupiaste torbacze wcale nie są małe. Mogą ważyć do 35 kilogramów, z czego znaczna część przypada właśnie na cztery litery. Nie dość, że pośladki wombata są ciężkie to w dodatku opancerzone. Tak jest, wombat ma półdupki zabezpieczone specjalnymi płytkami kostnymi. W razie niebezpieczeństwa koleś daje nura do nory głową w dół i dupą na zewnątrz. Blokuje w ten sposób wejście do kryjówki. Bariera jest nie do przejścia dla większości drapieżników. No, chyba że trafimy na wyjątkowo figlarnego wombata. Taki torbacz robi odrobinę miejsca pomiędzy tyłkiem a sufitem tunelu. Akurat tyle, żeby dingo lub inny diabeł tasmański wsadzili tam swoje naiwne głowy, a wtedy… BOUNCE, BOUNCE, CHRUP. Wombat zaczyna twerkować w rytm Down Under, zgniatając czaszkę przeciwnika, pomiędzy pancernym tyłkiem a sklepieniem tunelu. Australia plaże!

Dzień dyżuru w Centrum Seniora przy regale z książkami konweniował z pogodą – telewizor buforował i oznajmił, że odczuwa brak połączenia. Ewidentnie postanowił zrobić odsapkę. Proszę bardzo – Anna odłączyła kabelek na jedną minutę a potem zażądała działania, bo ona tu rządzi za pomocą comiesięcznych opłat.

Router zawiaduje odbiorem telewizji oraz Internetu i ten ostatni nie mógł przez jakiś czas,  złapać oddechu, czyli właściwej sieci.

A w kuchni mrugająca czasem nieporozumiewawczo żarówka wypięła się całkowicie i „cyt, iskierka zgasła”.

Dyżur urozmaicony został pretensjami kobiety, że tam nie ma Dyskusyjnego Klubu Książki.

– Przecież może pani ze mną podyskutować o książkach  – zachęciła seniorka.

Nie chciała. Iść na spotkania DKK w bibliotece też nie. Widać było, że chodziło jej o narzekanie i pretensji objawianie.

Inna pani robiła za gwiazdę choć nie stawiła się na casting jaki tam się odbywał. Gwiazdorzenie polegało na postawie ”ja żądam, żeby tak było jak ja chcę i wszyscy mają się do tego dostosować”.

Podobnie zachowali się autorzy ankiety tyczącej czytelnictwa. Nie skonsultowali pytań z osobami w różnym wieku tylko napisali co im na długopis/klawiaturę spłynęło a dużo tego było. Żeby zniechęcić i udręczyć wypełniającego? Na to wygląda. A także na popisywanie się: ach jacy jesteśmy świetni, twórczy  i błyskotliwi a ty pokornie uznaj naszą wyższość połączoną z  mądrością. Bo tak! A to liski – chytruski!

 LIS RUDY potrafi skakać na ponad dwa metry! Wyobrażacie sobie? Co za chory po*eb. Ale to nie wszystko. Robi to po to, żeby polować na myszy. W dodatku to jedyny psowaty, który jest w stanie chować pazury. Kto jeszcze chowa pazury? No właśnie. Na miejscu innych psowatych solidnie zastanowiłbym się nad wywaleniem go z klubu Azora za szpiegostwo międzygatunkowe.

Kolejną fascynującą cechą lisów jest to, że śmierdzą. Ale nie tak zwyczajnie tylko na co najmniej trzy różne sposoby. Po pierwsze sztynią z przodu z gruczołów łojowych, które znajdują się w okolicy szczęki. Po drugie zalatują z tyłu z gruczołów odbytniczych. Wreszcie po trzecie śmierdzą naokoło, bo używają wyjątkowo smrodliwego moczu do komunikacji z innymi lisami.

Kiedy chcą o czymś pogadać, to mają do dyspozycji nie tylko wzajemne śmierdzenie w swoim kierunku. Niestety wydają z siebie również kilkadziesiąt różnych dźwięków, a każdy z nich brzmi jak demon z siódmego kręgu piekieł, który nadepnął na klocek lego albo kaszojad, miotający się po sklepowej podłodze i negocjujący z rodzicami zakup piórnika z Elsą z Frozen (true story).

Lisy nie nadają się na zwierzątka domowe. Są na to zbyt ciekawskie. Jeżeli jakimś cudem dostaną się do czyjegoś mieszkania, to poczynią w nim zniszczenia większe niż kot, pies a może i dziecko. Będą otwierały, skubały, ciągnęły i rozszarpywały wszystko, co wejdzie im w pole lisienia. To, czego nie zdołają zniszczyć, oznaczą moczem i kałem jak użytkownicy publicznych toalet.

Lisy zdają sobie sprawę z tego, jakie są wkurzające. Dlatego kiedy już znajdą innego lisa, który jest w stanie z nimi wytrzymać, to zostają z nim do końca życia. My nazywamy to oswajaniem i na tym polega monogamia.

Upalne miasto 88

Drodzy Czytelnicy – pisanie to dla mnie jedna z form masowania szarych komórek, aby nie zanikły. Momentami jest to też dobra zabawa proszę więc nie oczekiwać zbyt wiele czyli traktować teksty z dystansem. Dziękuję.

Poprzednie odcinki można przeczytać przesuwając stronę. Czasem  w środę umieszczam tu recenzję książki lub opis prywatnych zdarzeń. Miłej lektury 🙂

*********************************************************************

Czwartek lutowy wprawdzie nie wymagał podkutych butów ale parasola owszem. Lub chociaż kaptura kurtkowego. Psy wychodzą na króciutki spacer a ludzie albo siedzą w domu albo mus ich woła raz dokoła. Anny mus objawił się w postaci wizyty u fryzjera. Ewa wyjechała z ukochanym na Majorkę więc babcię obsłużyła jedna z jej pracownic.

W czasie jej wizyty ruch w salonie był jak na Marszałkowskiej. Najpierw przyszła klientka z tekstem:

– Chcę się z panią umówić, wprawdzie wolę mężczyzn… Kiedyś zadzwoniłam do warsztatu samochodowego i tak powiedziałam na co pracownik zareagował: ale ja jestem żonaty. I pośmialiśmy się.

Potem Grażyny córka nastolatka z prośbą o dotację, bo odmówili jej pożyczki w banku.

– A jaki to bank? Bo może zadzwonię i wstawię się za tobą – zażartowała matka. – Masz tu kartę i napadnij bankomat i pamiętaj, że nie wyjmiesz więcej niż dwieście złotych.

Mąż drugiej fryzjerki przyszedł się ostrzyc bo w pracy wiedzą jaki zawód wykonuje jego żona i musi mieć porządną fryzurę.

Anna rozmawiała z Grażyną o wysypie fryzjerów, barberów i manikiurzystek w najbliższej okolicy.

– Może większość z nich to pralnie pieniędzy? – przypuściła seniorka. Bo niemożliwe, żeby wszystkie zakłady miały klientów.

– Szczególnie z tymi cenami – dodała fryzjerka.

I opowiedziała, że pracowała dziesięć lat temu w salonie gdzie często właścicielkę odwiedzali bardzo drogo ubrani faceci podjeżdżając w równie wypasionych autach. Aż w końcu się okazało, że właścicielka z mężem i goście handlują narkotykami. Gdy sprawa się wydała uciekli do Anglii ale policja dopadła męża i wsadziła do ciupy.

– A chociaż raz panią poczęstowali? – żartując zapytała Anna.

– Nigdy i nawet bym nie chciała.

– A to chytrusy – podsumowała starsza pani. Słusznie ich ukarali.

Do wypowiedzi głowy państwa bardzo pasuje nazwa tego ptaka – pomyślała w domu.

GŁUPTAK – duptak

Polujące nad Morzem Północnym głuptaki wyglądają jak gniew Boga zesłany na grzeszne ryby, prawdopodobnie za to, że jadły w piątek ludzinę. Biedne pływające dranie nie mają szans ze skrzydlatymi posłańcami dobrej nowiny. Głuptaki jeden za drugim spadają na ryby jak Amerykanie podczas eksportu demokracji. Mogą to robić z prędkością 110 km na godzinę, dzięki workom powietrznym, które chronią ich głowy i piersi podczas uderzenia o taflę wody. W dodatku głuptak potrafi zamknąć nozdrza, więc bez problemu nurkuje na 15 m, Prosto ku jakiejś smacznej ławicy

Wyobraźcie sobie, że jesteście śledziem czy tam inną rybą, pływacie sobie w kółko i puszczacie bąble nosem, a tu nagle 100 ptasich pocisków otacza was z każdej strony. Wiem, że trochę się na ten temat rozpisałem, ale zobaczcie sami w komentarzu polujące głuptaki, a zrozumiecie, skąd się bierze mój słowotok.

Głuptak biały to największy z rodziny głuptaków. Drań ma dwa metry rozpiętości skrzydeł, jest przeważnie biały i tylko głowę ma trochę żółtą. Za to głupi jest również pod spodem i z boku głuptaka. W powietrzu i podczas ataku na ryby głuptak może wydawać się całkiem zgrabnym ptakiem. Co innego kiedy po udanym połowie wraca do gniazda na skalnej kolonii. Na lądzie głuptak wygląda nie za mądrze. W dodatku ciągle kłóci się z sąsiadami.

Przyczyna utarczek pomiędzy głuptakami to prawie zawsze miejsce na skale. Na dwóch metrach kwadratowych mieszczą się zwykle dwa gniazda. Odległość jest na tyle mała, by optymalnie wykorzystać morskie klify i na tyle duża, by nie sięgać dziobem z gniazda do gniazda. Co innego, zanim głuptak zdobędzie działkę budowlaną. Najbardziej atrakcyjne są te pośrodku kolonii, czyli jak w każdym większym mieście. Różnica jest taka, że dwa głuptaki kłócą się o miejsce przez godzinę, dziobiąc nawzajem po głowach. Ludzie natomiast podpisują cyrograf z diabłem, tzn. umowę na kredyt hipoteczny, ale łatwo się pomylić.

Drugim głuptakiem, którego chciałbym obsmarować w dzisiejszym wpisie jest głuptak niebieskonogi. Syrki tego konkretnego ptaka, a także dziób i okolice są jasnoniebieskie. Charakterystyczny kolor ptak zawdzięcza karotenoidom, które siedzą w rybach i zjedzone wzmacniają odporność. Nasycenie barwy świadczy o kondycji ptaka, dlatego im bardziej niebieski jest głuptak niebieskonogi tym ma większą szansę u samicy głuptaka. Samiec dobrze zdaje sobie z tego sprawę. Dlatego podczas godów podryguje przed partnerką, prezentując jej kończyny, niebieskie jak smerfy i karta honorowego konkubenta.

Tłusty czwartek Anna zaczęła od kromki chleba z tłustym białym serem. Potem wychodząc z domu na schodach spotkała młodą parę z niemowlęciem i kartonem pączków ewidentnie z marketu. Powstrzymała się od uwag na temat tego paskudztwa.

Ale przypomniała sobie, że kilka lat temu, w renomowanej piekarni z tradycjami nabyła faworki, dość drogie, i mimo że jest odporna na jakość słodyczy nie mogła ich zjeść tak były niesmaczne. Wyrzuciła. Reklamować nie poszła, bo piekarnia na sąsiednim osiedlu położona jest a nie blisko jej bloku.

Pojechała do biblioteki gdzie koleżanka poczęstowała ja pączkiem z cukierni z tradycjami – ciasto smaczne ale nadzienie ni to przeceniony dżem, ni to marmolada. Taki ni pies, ni wydra, coś na kształt świdra.

Za to porozmawiała sobie (mówiąc najmniej z trojga) z koleżanką i znajomym wspólnym, byłym uniwersyteckim pracownikiem naukowym, humanistycznym.

Powspominali  czasy gdy w mieście było prawie sto bibliotek, potem na stołek dyrektora od kultury wspiął się człowiek, który wymyślił prywatyzację bibliotek. Zamach się nie udał ale wespół w zespół z prezydentem przeprowadzili akcję a to zamykania bibliotek, a to łączenia ich ze szkolnymi. Tradycja zamykania trwa nadal.

Omówili też stan opieki zdrowotnej w kraju – na swoich i cudzych przykładach. Okazało się, że obecna przy rozmowie kobieta była lekarką. Przyniosła własnoręcznie usmażone faworki i coś w nich nie zadziałało. Fachowiec wiedziałby co.

W trakcie zakupów seniorka zagląda do lady z przecenionymi artykułami na granicy daty spożycia i nabyła dwa małe białe serki postanawiając uczcić tradycję tłustości upieczeniem sernika, niedużego ale smacznego. Albowiem domowe słodycze najlepsze. Choć z powyższego zdania o faworkach wynika, że nie zawsze.

W Internecie wyczytała, że w Centrum Seniora powstała biblioteka – można wziąć jedną książkę jeśli się podaruje jedną swoją.

Seniorka zapakowała więc 3 swoje i pojechała z zamiarem podarowania. Książki  na jednym regale pokazano i Anna przyjrzała się  ofercie. Bez zachwytu. Okazało się w rozmowie z sympatyczną pracownicą, że zorganizowała i przyniosła wiele dobrych pozycji. Regał stoi w holu, niepilnowany no i zwiedzieli się o tym handlarze książek. Przychodzili, napełniali torby a potem te książki sprzedawali na targowisku. Cwaniaków i złodziei u nas nie brakuje. A przykład idzie z góry.  Seniorka zaproponowała, że posegreguje na działy te książki, które są ale potrzeba do tego zakładek, plastikowych lub metalowych,  z możliwością napisania nazwy danego działu. Zostawiła swoje dane oraz propozycję, że na terenie CS poprowadzi warsztaty na których będzie można zrobić kartki świąteczne i zakładki do książek.

Upalne miasto 86

Drodzy Czytelnicy – pisanie to dla mnie jedna z form masowania szarych komórek, aby nie zanikły. Momentami jest to też dobra zabawa proszę więc nie oczekiwać zbyt wiele czyli traktować teksty z dystansem. Dziękuję. Poprzednie odcinki można przeczytać przesuwając stronę. Czasem  w środę umieszczam tu recenzję książki lub opis prywatnych zdarzeń. Miłej lektury 🙂

*****************************************************************************

Sylwestra  Anna obchodziła za pomocą spaceru, wraz z wnuczką, wczesnym popołudniem ulicami swojego osiedla. Najpierw wstąpiły do nowej kawiarenki o nazwie „Ciekawa”. Seniorce skojarzyła się ona z początkiem piosenki wykonywanej przez Annę German „W kawiarence na rogu…” bo lokalik tak właśnie jest położony. A piosenka to „Tańczące Eurydyki”.

Ewa nie znała tego utworu i szybko sprawdziła dane w smartfonie, obiecując sobie odsłuchanie piosenki.

W trakcie spaceru wspominały różnych znajomych dochodząc do wniosku, że z własnego życia mogłyby, podobnie jak Agnieszka Osiecka, napisać swoją „Galerię potworów”. Rodzinnych, pracowych, szkolnych i poznanych przy różnych okazjach. Takich, którzy traktują wszystkich wokół jak szare tło dla swojej świetności, tło mające robić to czego potwór oczekuje i nic więcej. Bo to więcej jest zagrożeniem dla ich poczucia, że są doskonali więc czują się zagrożeni.  Te osoby często robią karierę, zaczynając od działania w swoim środowisku. I tu panie przypomniały sobie, że takie właśnie typy działają w niektórych CAL-ach (Centrum Animacji Lokalnej). Wycinając tych, którzy okazali się zbyt samodzielni i kreatywni oraz stosując nepotyzm. Nie należy współczuć tym potworom, bo są z siebie bardzo zadowoleni i wszystkich wokół mają za frajerów, których należy zmanipulować i wykorzystać.

Porozmawiały także o tym, że nauczanie religii powinno jak najszybciej wrócić do przykościelnych salek katechetycznych.

Annie bardzo spodobał się żart marszałka Hołownii, wygłoszony na spotkaniu w telewizji śniadaniowej, po otrzymaniu, od prowadzących program, złotego przycisku. Powiedział mianowicie, że kusi go, aby na agresywne zachowanie niektórych posłów w stosunku do jego osoby, powiedzieć: panie pośle proszę się uspokoić, bo pod nogami ma pan zapadnię i wystarczy, że nacisnę tę złotą gałkę.

Seniorka pomyślała, że powinien dodać: i wyląduje pan w lochu z którego żaden ksiądz Faria pana nie wybawi jak Edmunda Dantesa. Z powieści Aleksandra Dumasa.

Wiele osób wspomina nietypowo spędzonego  sylwestra. Anna też takie ma – kanałowo leczyła zęba. Albowiem serial dentystyczny całożyciowo się jej kontynuuje.

Ostatnio jest moda na alpaki.  Czy u nich jest moda na głaskających i przytulających się do nich, ludzi?

ALPAKA = Alpaczinio

Alpaka to najmniejszy i najbardziej uroczy przedstawiciel rodziny wielbłądowatych na świecie. Umówmy się, że konkurencja nie była jakoś szczególnie silna, więc niepotrzebnie aż tak się starała. Alapaka zaczyna się nieźle, od krótkiego owczego pyska. W górnej szczęce nie ma zębów, a jedynie kostną płytkę, o którą rozgniata pokarm, przez co wygląda jakby wiecznie memlała landrynkę. Dalej następuje grzywka jak u członka boysbendu, a potem prosto w dół po puchatej szyi do reszty ciała przypominającej chodzący, wełniany bochenek.

Od spodu alpaka również jest delikatna, bo choć jej kopyta mogą być ostro zakończone, to ma na nich miękkie poduszki i nie niszczy gruntu, po którym pomyka. Ten z kolei znajduje się przede wszystkim w Peru oraz Boliwii gdzie większość alpak żyje i skąd pochodzą ich przodkowie wikunie andyjskie. Już 6000 lat temu mieszkańcy tamtych terenów uznali, że warto je oswoić i hodować na wełnę. Lamy z kolei pochodzą od gwanako. Są większe, mają dłuższe pyski i uszy oraz charakter, na jaki bardziej zasługujemy.

Większość alpak (ponad 90%) należy do rasy Huacaya, która ma krótkie karbowane futerko. Pozostałe to alpaki Suri o futrze dłuższym i mniej pokręconym. Skoro jesteśmy przy wełnie z alpaki, to występuje ona w 22 różnych, naturalnych kolorach. Z czego mężczyźni rozpoznają trzy (jasny, ciemny oraz inny), a kobiety około 65, a liczba ta podobno wciąż rośnie.

Tak, alpaki plują, choć bardzo rzadko i zwykle tylko na siebie nawzajem. Np. kiedy kolega podbierze im jakiś smakowity kąsek lub wetnie się w kolejkę do sanitariatu. Alpaki bowiem mają tendencję do załatwiania swoich potrzeb w jednym konkretnym miejscu i ustawiania do niego w wężyku. Wygląda to dosyć śmiesznie, ale zapobiega roznoszeniu chorób i sprzyja zacieśnianiu więzi alpakospołecznych.

Alpaki są zwierzętami stadnymi i strasznymi plotkarami, dlatego nie mogą żyć samotnie, bo robią się smutne i zapominają jak poprawnie alpaczyć. W normalnych warunkach sprawdzają się jako zwierzęta stróżujące, gwiżdżąc na niebezpieczeństwo i to dosłownie. Nie robią tego jednak podobno kiedy zostają same. Poza tym alpaki wydają sporo innych odgłosów. Buczą miękko kiedy są zadowolone, wysoko kiedy chcą zadać pytanie i głęboko kiedy coś je zaniepokoi. Jeżeli zaczną chrząkać, klikać i parskać tzn., że właśnie okazują średnią agresję. Dlaczego tylko średnią? Nie mam pojęcia, może nikt nie dożył tak długo, żeby potwierdzić, jak brzmi jej wysoka wersja.

Pozostańmy jeszcze chwilę w temacie odgłosów odalpakowych. Samce w okresie godowym wydają dźwięk zwany „orgling”, brzmiący trochę jak auto, które nie chce odpalić. Dźwięk ten w Polsce i na Słowacji znany jest jako efekt Makłowicza i wywołuje owulację u niektórych samic.

Nowy rok, nowy bigos – postanowiła Anna kupując dwa składniki, bo pozostałe miała w lodówce.

W  przeddzień święta Trzech Króli rano pokroiła małą kapustę pekińską, boczek, kiełbasę, wrzuciła to do garnka dodając kiszoną kapustę, suszone śliwki, suszone warzywa, sól, pieprz ziołowy  i prażoną cebulkę.

– Wprawdzie nie spodziewam się ani jednego króla, którego trzeba by nakarmić ale dla siebie też można ugotować i zamrozić. Bo jestem tego warta. Upieczenia sernika też – stwierdziła.

Poza tym ma takie małe marzenie – posiadać budzik z fosforyzującymi wskazówkami, aby po przebudzeniu od razu widzieć która jest godzina. Weszła do sklepu „dużo różności dla naszych gości” gdzie budziki są ale bez nocnego blasku. Spytała sprzedawczynie o ten cud techniki na co wtrąciła się klientka, że ma pod poduszką latarkę w tym celu. A kiedyś miała zegarek z takimi wskazówkami ale tak świeciły aż blask szedł na sufit, a nie o to jej chodziło. Fosforyzujący napis występował też w serialu „Ranczo” gdy wójt próbował Lucy wystraszyć z odziedziczonego przez nią dworku.

Wieczorem przez domofon zgłosił się kurier.

– Przecież nic nie zamawiałam  – pomyślała Anna.

Okazało się, że owszem – ale przesyłka jest ale dla sąsiadów. Nie byli  na tyle grzeczni aby wcześniej zapytać o pozwolenie – niestety.

Styczeń zaserwował krajowi zimę – śnieg i mróz. Nie wszyscy mogli powiedzie: my się zimy nie boimy, więc ruszyli na zakupy ciepłej odzieży. Kurtek nie podszytych wiatrem tylko podpinką, czapek niekoniecznie z pomponem, szalików szarych lub kolorowych i rękawiczek. No i butów na grubej podeszwie, aby chroniła stopy, niektórzy odważniejsi panowie nawet nabywali kalesony, niekoniecznie białe. Anna założyła pod spodnie czarne legginsy jakie nabyła sobie, aby zakładać je na zabiegi rehabilitacyjne.

W Internecie rozpętała się burza po tym jak pewien redaktor opublikował w GW tekst w którym spowiadał się ze swoich niecnych dokonań wobec licznych kobiet. Ale spowiedź jest tak zakłamana, pełna pustosłowia i grafomańska, że co bystrzejsi czytelnicy nie kryli oburzenia. Odwrotnie niż redakcyjni koledzy, bo solidarność członków jest, według nich, najważniejsza. Ja pochwalę/obronię ciebie a kiedyś ty to zrobisz dla mnie.

Anna dostała pismo z ZUS-u o przyznaniu zasiłku pielęgnacyjnego więc ma swoje lata i doświadczenia. Wynika z nich, że 99,9 % mężczyzn uważa kobiety za stworzenia niższego gatunku stworzone dla ich korzyści, wygody i przyjemności. Mają za jedyne zadanie ich obsługiwać, spełniać rozkazy/zachcianki i zachwycać się, zachwycać i zachwycać. Często też utrzymywać, bo pieniądze są ich największą miłością, oprócz nich samych.

Upalne miasto 85

Drodzy Czytelnicy – pisanie to dla mnie jedna z form masowania szarych komórek, aby nie zanikły. Momentami jest to też dobra zabawa proszę więc nie oczekiwać zbyt wiele czyli traktować teksty z dystansem. Dziękuję.

Poprzednie odcinki można przeczytać przesuwając stronę. Czasem  w środę umieszczam tu recenzję książki lub opis prywatnych zdarzeń. Miłej lektury 🙂

************************************************************************

– Jak to dobrze, że można kupić karpia poporcjowanego na dzwonka a nie żywego dużo wcześniej i trzymać go w wannie do której czasem mydło wpadnnie – pomyślała Anna po przeczytaniu nowego tekstu na profilu „Zwierzęta są głupie…”.

KARP  (= rybka z wanny) to ryba wielu talentów. Jest gatunkiem obcym i smakuje paskudnie, ale za to wali mułem i wygląda okropnie. Z jakiegoś powodu ludzie uznali jednak, że odnajdzie się doskonale na wigilijnym stole obok bigosu, sianka z Carrefoura i 0,7 ciepłej wyborowej, bo goście przecież zawsze przychodzą spóźnieni.

Przygoda ludzi z karpiami sięga dalej niż nasze świąteczne zboczenia. Już 5000 lat przed aferą z Jezusem, hodowano go w Chinach, a później również w starożytnym Rzymie. Oryginalnie karp pochodzi właśnie z ciepłych wód Azji. Do Polski przywlekli go prawdopodobnie w XIII wieku cystersi, bo mieli dosyć żarcia co piątek rzeżuchy, a bobry nauczyły się już przed nimi uciekać. W polskich naturalnych zbiornikach wodnych rozmnaża się tylko rzeczna odmiana karpia, czyli sazan. Na naszych stołach królują jednak odmiany lustrzana i skórzana, które rosną grubsze, mają mniej łusek i serdecznie nie znoszą polskiej pogody.

Wszystkie karpie „domowe”, które można złowić na dziko, pochodzą z zarybień. Nasz wigilijny bohater tragiczny jest trzecią najczęściej wykorzystywaną w tym celu rybą na świecie. W Australii i Ameryce Północnej karpie wydostały się ze stawów hodowlanych jak w Uwolnić Orkę – Historia Prawdziwa i teraz wywierają zemstę na ludziach, zamulając im jeziora i rzeki.

Jak to zwykle bywa, głupi ma szczęście, więc karpia zemsta szkodzi najbardziej nie człowiekowi, a innym wodnym stworzeniom. Żerujący karp ryje w dennym mule jak dzik w trójmiejskim trawniku i podbija go do góry razem z różnymi wodnymi stworkami. Pokarm opada na dno szybciej od mułu, więc ryba oddziela go sobie w ten sposób od otoczenia. Niestety przy okazji woda staje się nieprzejrzysta, przez co stworzenia polegające na wzroku mają problemy, a i rośliny rosną gorzej w takich warunkach.

Na wolności karpie dożywają nawet 45 lat i mogą ważyć 35 kg przy długości do 120 cm. Nie znaczy to jednak, że jeżeli jakiegoś wypuścimy, to osiągnie takie gargantuiczne rozmiary. Wiecie, jak to mówią o niektórych, nawet jak pomogą, to zaszkodzą, jak trzymasz tę latarkę gówniarzu. Tak też jest niestety z osobami nawołującymi do uwalniania karpi. Po pierwsze niektórzy chcieliby je wypuszczać do morza. Dla słodkowodnej ryby, jaką jest karp, kąpiel w Bałtyku jest jeszcze gorsza niż dla człowieka i skończy się dość szybką śmiercią zainteresowanego.

Jeszcze gorzej może być jeżeli wypuścimy karpia ze sklepu do jeziora lub rzeki. Osłabiona marketowym Guantanamo ryba prawdopodobnie złapie infekcję, która zabije ją w ciągu kilku dni lub w pesymistycznym wariancie paru tygodni. Uwalniając karpie, skazujemy je więc na powolną śmierć, ale za to wpuszczamy do środowiska naturalnego różne ciekawe pasożyty, które na nich żerują. Tzw. gambit wigilijny porównywalny w skutkach z rozpoczęciem rozmowy o polityce w trakcie kolacji świątecznej. Dlatego nie wypuszczajmy karpi moi mili. Nie wkładajmy ich również do wanny, bo to czynność okrutna, nawet jeżeli nas już w niej nie ma. Generalnie lepiej się od karpia trzymać z daleka i zainwestować swoje kulinarne moce i chęć zniszczenia w gromadkę, płochliwych, ale jakże smacznych pierogów z kapustą a jeszcze lepiej z serem i ziemniakami.

Dzisiaj było trochę poważniej, ale pewnie w niedzielę wrzucę coś gratis (to uczciwa cena), od czego człowiekowi nie łzawią oczy jak karpiowi w Bałtyku. Więcej pożytecznych informacji o gatunkach obcych podaje Łowca Obcych, którego warto odwiedzić i od którego sam sporo dowiedziałem się o karpiach.

W czwartek przed świętami zastrajkowały w Anny pilocie dwa klawisze – głośniej-ciszej oraz całkowite wyciszanie. Zmieniła baterie ale nie poskutkowało. Wpisała więc pytanie w Google ale rada, aby rozebrać sprzęt i go wyczyścić jakoś ją nie przekonała. Zadzwoniła więc do dostawcy TV/Internetu, mają tam Maję SI, która pyta o co natrętowi chodzi. I podaje rady tak szybko, że nie da się ich ani zapamiętać, ani zapisać. Wysłała też sms z linkiem, który ma zawierać pomoc ale nie zawierał, bo nie wziął pod uwagę takiego przypadku. Właściwie jedyną sensowną podpowiedzią w Internecie było stwierdzenie, że te klawisze są najczęściej używane i wyrabiają się, czyli przestają funkcjonować. Zadzwoniła drugi raz do dostawcy mediów i Maja zrozumiała, że potrzebna jest pomoc człowieka. Konsultantka po rozmowie stwierdziła, że trzeba wymienić pilota i podała gdzie można, od ręki, to załatwić. Wprawdzie Anna miała inne plany na ten dzień ale  w myśl powiedzenia „trudno, świetnie, wręcz fatalnie” postanowiła nazajutrz jechać i załatwić sprawę. Aż tu nagle przy kolejnym naciśnięciem klawisze zadziałały. No, cud!

 Oby tylko w czasie świąt awaria się nie powtórzyła – zażyczyła sobie taki prezent.

Stalker diabeł – stróż nie odpuścił jednak. Zaczęła migać nocna lampka zapięta na klips do regału. Seniorka odpięła ją, aby dokręcić żarówkę. Dokręcała i dokręcała, i dokręcała ale bez efektu, bo żarówka wciąż wypadała. Okazało się, że odpadła połowa oprawki i klops, niesmaczny dość.  Gdy się okazało, że części nie można do siebie dokleić Anna przyniosła lampkę nocną z łazienki gdzie od dawna oryginalna lampa naścienna nie jest używana, bo włączenie wysadza korki.

Ta lampka nie ma klipsa trzeba ja było postawić na dwóch pudełkach, aby spełniła swoją funkcję choć niedoskonale.

– Muszę jednak kupić taką z klipsem ale jak na złość zlikwidowano, na naszym osiedlu sklep z takimi akcesoriami. Mi na złość, oczywiście – pomyślała.

Mydło, które spadło z wanny i złośliwie się schowało za rurą dołączyło do serii zdarzeń pod tytułem: „diabeł w pełni sił i inwencji twórczej”. Podobnie jest złośliwy jak jemioła.

JEMIOŁA = dendro wampir

Żaden inny kawałek flory poza kolczastą i osypującą się w dwie milisekundy po wigilii choinką, nie oddaje tak dobrze atmosfery świąt Bożego Narodzenia jak jemioła. Jemioła jest bowiem rośliną pasożytniczą. Wysysa z drzewa, na którym rośnie wodę oraz sole mineralne, jak walka o ostatni kartonik barszczu z krakusa energię ze mnie przedwczorajszego wieczoru w markecie.

Jej owoce są toksyczne jak atmosfera międzypokoleniowej kolacji kiedy ktoś wspomni, że w końcu będziemy mieli woln(iejsze) media publiczne. No i nie zapominajmy, że jest międzynarodowym symbolem molestowania na imprezie świątecznej w zakładzie pracy.

Niektóre gatunki jemioły strzelają nasionami, jak rodzicie pytaniami o wnuki między kolejnymi daniami. Ciśnienie wody w jej owocach (jemioły, nie mamy i taty) rośnie tak długo, aż eksplodują, wysyłając nasiona z prędkością 80 km na godzinę w stronę kolejnego drzewa. Z tej przyczyny wziął się zwyczaj całowania pod jemiołą, która symbolizuje miłość atakującą serce, by wyssać z niego wszystkie soki, a potem strzelić trującymi nasionami i stąd się z kolei biorą niemowlaki.

Według nordyckiej mitologii natomiast zaczęło się od morderstwa jednego z bogów, a konkretnie Baldura. Jego mama, Frigg sprawiła, że wszystkie rośliny, zwierzęta i obiekty nieożywione dały słowo skauta, że nie zrobią mu krzywdy. No, ale niestety zapomniała o jemiole. Loki jednak pamiętał i przekonał podstępem ślepego boga Hodura, żeby zaciukał brata, czyli Baldura włócznią lub strzałą z drewna jemioły. Baldur zmarł, a ludzie zmarźli, bo jego śmierć sprowadziła na ziemię zimę, jako że był bogiem światła, wiosny i w ogóle wszyscy go bardzo lubili. Potem już tradycyjna zapowiedź zmartwychwstania i Frigg robi z jemioły świętą roślinę, a ludzie zaczynają się pod nią ślimaczyć, żeby oddać cześć denatowi.

Jemioła po angielsku: to mistletoe co w starosaksońskim znaczy dosłownie gówno na gałęzi. Wzięło się to stąd, że starzy Saksoni zauważyli, że jemioła wyrasta często z miejsc, w którym ptaki ulżyły sobie na drzewo (nasionami jemioły). Być może właśnie stąd i z historii o truchle Baldura da się wywieść rodowód najstraszliwszej broni na każdym podwórku, czyli kupy na kiju.