Drodzy Czytelnicy – pisanie to dla mnie jedna z form masowania szarych komórek, aby nie zanikły. Momentami jest to też dobra zabawa proszę więc nie oczekiwać zbyt wiele, czyli traktować teksty z dystansem. Dziękuję.
Poprzednie odcinki można przeczytać przesuwając stronę. Czasem w środę umieszczam recenzję przeczytanej książki. Prywatne zdarzenia wplatam w kolejne odcinki – część z nich jest prawdziwa, a część wymyślona.
********************************************************
Jeśli wtorek to jesteśmy w Belgii. A, nie – to nie ten film. To rzeczywistość.
Dzień był zalany i wystrzałowy a nawet zawiany. Bez procentów. Najpierw Anna, niechcący wylała sobie dużo wody na matę podłogową kuchni. Wytarła wodę ściereczkami, na i pod matę położyła duże ścierki.
Poszła na masaż gdzie porozmawiała o nowo otwartym sklepie z żywnością ukraińską. Drogą więc ceny podano za 100 gram a nie za kilo. Parę osób da się nabrać a potem zegnaj Żenia.
W innym sklepie seniorka nabyła parę produktów z lodówki gdzie są umieszczane produkty z granicznym terminem ważności.
Po drodze nad głową miała słońce a z każdej strony zimny wiatr.
W domu udusiła kurze udka i wyjęła surówkę z lodówki. Po zjedzeniu zaczęła oglądać program o Aleksandrze Dumasie – ojcu, który umarł jako bankrut. I prawdą jest, że w pisaniu pomagali mu ghost – writerzy.
Nagle huk, błysk – nie ma światła, żarówka niedawno wkręcona służeniem się znudziła. Czyli powtórka z awarii się zdarzyła, bo korki w mieszkaniu i na półpiętrze wysadziła. Procedurę już miała opracowaną, więc wajchy obie podniosła. Odłączyła router i poczekała minutę. Aby wsadzić kabelek do gniazdka małego sprzętu leżącego pod telewizorem tak jakoś niezgrabnie to zrobiła, że telewizor w pewnym momencie leciał na podłogę. Na szczęście nie zgłupiała tylko go złapała. Ostrożnie postawiła na podłodze a potem na komodzie. Uff…
Zrobiła sobie herbatę, postawiła na stoliku, upiła kilka łyków i machnęła ręką przewracając kubek. A na stoliku ma różne podręczne rzeczy, w tym sporo papierowych. Płyn plus papier równa się wkurzenie, wycieranie i przeklinanie oraz mokrego papieru wyrzucanie.
– A żeby ci kopyta spuchły na zawsze – życzyła diabłu stróżowi. I ogon też. Na zawsze!
W Internecie znalazła mitologiczne ogłoszenia drobne:
Sprzedam wątrobę. Prometeusz.
Kupię wątrobę. Dionizos.
Loty na lotni z doświadczonym instruktorem. Dedal.
Swetry z pierwszorzędnej wełny owczej. Jazon.
Wdrażam reformy gospodarcze. Syzyf.
Escape room u Minosa zaprasza.
Nawozy organiczne, hurt. Augiasz.
Sprzątanie mieszkań, domów i stajni. Herkules.
Wyrób pamiątek z materiałów klientów. Gorgona.
Casting do programu „Bogata wdowa”. Odyseusz.
Szkoła jazdy konnej. Chiron.
Numizmaty – kupię, sprzedam, wymienię. Charon.
Przędza wysokiej jakości bezpośrednio od producenta Gwarantowana trwałość. Ariadna.
Łucznictwo na imprezach firmowych, budowanie zespołu. Eros.
Prezenty – niespodzianki na każdą okazję. Koń trojański.
Dodała od siebie:
Tkam i pruję na zamówienie – Penelopa;
Zaopiekuję się łabędziami – Leda;
Rzucam gromy doskonale – Zeus;
Uwodzimy w wodzie – Syreny;
Dźwiganie na żądanie. Atlas
Dyżur przy regale z książkami w Centrum Seniora przebiegł w miłej, spokojnej atmosferze. Bo nie przyszła baba uważająca się za pępek świata. Za to dwie panie zechciały poznać tajniki wykonywania zakładek w kształcie sówki. Pokaz był ekspresowy, seniorki zadowolone.
W sekretariacie ktoś zostawił reklamówkę książek – w tym trylogię (na fb Anna zamieściła apel o brakujący pierwszy tom „Potopu”), „Ziemię obiecaną” i parę innych. Ktoś położył na górze regału dwie, dość zniszczone, książki zupełnie nie nadające się do zaoferowania potencjalnym czytelnikom. Seniorka zapakowała je, wraz z podobnymi, do torby i zawiozła do galerii handlowej, aby położyć na regał przeznaczony na takie książki. Nawet udało się jej zabrać trzy pozycje, nie dla siebie tylko do zbiorów Centrum Seniora.
Baba pępek świata, tzn. jej charakter, skojarzył się Annie z wyglądem kozy damasceńskiej (podobiznę wyszukać należy w Internecie).
KOZA DAMASCEŃSKA
Demon z Damaszku, rogate plugastwo, Ryszard Terlecki. Różne przerażające imiona noszą kozy tej rasy, ale żadne nie oddaje sprawiedliwości ich urodzie. Koza damasceńska nie mieści się we współczesnych kanonach piękna, na równi z Krupówkami w szczycie sezonu. Koza damasceńska, tak jak stal tego samego imienia ma warstwy, a każdą kolejną brzydszą od poprzedniej. To dokładnie ten poziom złożonej i skoncentrowanej brzydoty, jaki pozwala zarobić ciężkie pieniądze na ludziach, którzy ewidentnie mają ich zbyt wiele. Najdroższe, wystawowe zwierzęta tej rasy potrafią kosztować kilkadziesiąt tysięcy dolarów i wyglądają jakby przyszły na świat kilkaset lat temu w europejskiej dynastii królewskiej.
Tymczasem koza damasceńska ma wspaniały charakter. Tzn. daje dużo mleka i mnoży się, jakby miała wrodzoną wadę wzroku, dając dwa do czterech całkiem ładnych koźląt w jednym miocie. Dopiero z czasem dogania je rzeczywistość. Kozy damasceńskie mają również smaczne mięso i są całkiem spore. Samce osiągają nawet 90 kilogramów uszatej abominacji.
Dlaczego matka natura zrobiła coś takiego swojemu dziecku? Pytam o to co rano przy lustrze, ale w przypadku kozy to wcale nie jej wina. Kozie damasceńskiej przytrafiliśmy się my, ludzie. Zwierzęta tej rasy pochodzą z terenów dzisiejszego Libanu i Syrii. Nigdy nie grzeszyły urodą, miały długie obwisłe uszy, wysunięte czoła i cofnięte nosy. Normalny człowiek, widząc coś takiego myśli sobie, no trudno pewnie ma piękne wnętrze i szykuje podpałkę do grilla. Ale nie hodowcy. Dzięki latom selektywnej hodowli, znacznym wydatkom i chowowi wsobnemu (u hodowcy nie u kozy) udało im się uzyskać zwierzę, którego twarz wygląda, jakby potrzebowała obrzezania. Gratulacje dostajecie honorową odznakę człowieka.
Prosiłem ilustratorkę, żeby oddała pełnię urody tej pechowej kozy, ale powołała się na klauzulę sumienia, drugie przykazanie i prawo do zgromadzeń publicznych, a potem wyskoczyła przez okno, co wcale nie było takie łatwe, bo byliśmy w piwnicy. Dlatego w komentarzu znajdziecie kozę damasceńską w pełnej glorii i chałwie. Proszę nie regulować odbiorników, ona naprawdę tak wygląda.
A jak wyglądają przedmioty i rośliny publicznie dostępne?
Lata temu napisał Ludwik Jerzy Kern:
Dla ciebie, żłobie…
Dla ciebie, żłobie, głupszy niż barany,
My się codziennie od lat wypruwamy
W fabryce, w domu, na roli i w szkole,
Żebyś miał, żłobie do popisu pole,
Żebyś dwa piwka mógł wziąć w rączki obie –
Dla ciebie, żłobie…
Dla ciebie żłobie, wstajemy o świcie
I poszerzamy nasz świat, nasze życie
I ciebie mając cały czas na karku,
Klomb jeszcze zakładamy albo lampy w parku,
Żebyś po nocach miał co potłuc sobie –
Dla ciebie, żłobie…
Dla ciebie, żłobie, pomimo żeś łobuz,
My kupujemy Berlieta autobus,
Żebyś mógł wyciąć oparcie z fotela,
Na nowe buty, których pragnie Ela,
Albo tak tylko, bo ci się podobie –
Dla ciebie, żłobie…
Dla ciebie żłobie, o czółku niziutkim,
Z telefonami zakładamy budki,
Żebyś, gdy mortus cię przyciśnie, bracie,
Miał tę rezerwę skromną w automacie.
Wszak drobne często są potrzebne tobie –
Dla ciebie, żłobie…
Dla ciebie, żłobie, męczymy się wszyscy,
Musimy tworzyć, żebyś miał co niszczyć.
Gdyby nas wszystkich nie było, mój złoty,
Sam byś się musiał zabrać do roboty
I innych wtedy miałbyś na wątrobie –
Zrozum to, żłobie!
Ludwik Jerzy Kern 1973 rok