Upalne miasto 91

Drodzy Czytelnicy – pisanie to dla mnie jedna z form masowania szarych komórek, aby nie zanikły. Momentami jest to też dobra zabawa proszę więc nie oczekiwać zbyt wiele, czyli traktować teksty z dystansem. Dziękuję.

Poprzednie odcinki można przeczytać przesuwając stronę. Czasem w środę umieszczam recenzję przeczytanej książki. Prywatne zdarzenia wplatam w kolejne odcinki – część z nich jest prawdziwa, a część wymyślona.

******************************************************* **********

– Chyba trzeba będzie przejść na gołębie, a jeszcze lepiej jastrzębie pocztowe, bo to co wyprawia ta instytucja przechodzi ludzkie pojęcie – pomyślała Anna po rozmowie telefonicznej z koleżanką z Krynicy Górskiej. Wysłała ona 2 lutego list polecony, który nie dotarł do 26 marca. Pocztowa urzędniczka poinformowała ją, że zostawione było dwa razy awizo, adresat nie zareagował, list wróci do nadawcy, który ma za to zapłacić.

– Jakie awizo? Kłamią w żywe oczy!!! – zdenerwowała się seniorka. Przecież codziennie zaglądam do skrzynki!

W poniedziałek w skrzynce zastała powiadomienie o przesyłce, napisano, że powtórne.

– Wystarczyło domofonem zadzwonić, bo byłam w domu – wkurzona Anna powtarzała pod nosem brzydkie wyrazy po kilka razy.

Jednak nie był to list z Krynicy tylko z tego samego miasta, wysłany 12 lutego, na kopercie napisano, że awizo zostawiono 14 – tego, tylko nie wiadomo gdzie, bo nie w jej skrzynce.

Na poczcie powiedziano, żeby reklamację składała u listonosza. Czyli trzeba przed skrzynkami czekać od 7-mej rano aż się łaskawie zjawi. Świetna spychologia. Argumentem jest też to, że teraz wszyscy listonosze są obcokrajowcami. A wszyscy pracownicy (oprócz „góry”) zarabiają mniej niż średnia krajowa. Czyli mają prawo „olewać” obowiązki.

– Czy ktoś się przejmował, że całe życie w budżetówce mało zarabiałam? –  Anna zadała sobie retoryczne pytanie nie tylko na śniadanie.

Wtorek zwyczajowo zaczął się masażem ale przedtem seniorka kupiła nowy numer czasopisma „Książki” i zaszalała zdrapką za 2 złote, bo klient przed nią drapał z nadzieją. Życzyła mu miliona ale ani on, ani ona niczego nie wygrali. Nadzieja matką głupich i pocieszycielką strapionych jest.

Niestety trochę zmarzła, bo poprzedniego dnia wyprała zimową kurtkę a, jak na złość, okazało się, że na dworze nie jest coraz cieplej. Kurtka na strychu dochodzi do suchości a Anna kupiła sobie kawę na rozgrzewkę. No to dostała zimną a obrażona ekspedientka nie zaserwowała słowa przepraszam. Złe szkolenie przeszła.

Masaż, jak zwykle,  przebiegł w miłej i pełnej zrozumienia atmosferze odwrotnie niż układy rodzinne rehabilitanta.

Mimo zimna, bo do odważnych świat należy, Anna pojechała kilka przystanków, aby kupić frotowe kapcie bez palców – takie lubi. I, o dziwo, udało się! Transport miejski też się spisał, bo długo nie musiała czekać ani na tramwaje, ani na autobus do domu.

A tej ekspedientce życzę spotkania z

WOMBAT-em = bombat

Wombat mieszka w Australii i jest torbaczem. W dodatku to najbliższy żyjący krewny misia koala. Od razu wiadomo, że za chwilę przeczytamy o jakimś chorym gó*nie. Faktycznie, wombat to jedyne stworzenie na świecie, które potrafi walić kupy w kształcie sześcianów. Nie, to nie było wyzwanie, siadajcie. Poza tym raczej nie macie tak uzdolnionych jelit jak wombat. Jego flaczki mają dwie ściany sztywne jak skrajna prawica przed kamerami i dwie elastyczne jak ci sami goście kiedy gasną światła, a z głośników leci rota.

W ciągu jednego dnia wombat potrafi wyprodukować od 80 do 100 kupokostek. To tak jakby człowiek codziennie zostawiał za sobą 10 metrów stolca. Nawet paskowy TVP w swoim prime time nie produkował tyle g*wna. Dzięki temu, że wombacie kupy są kanciaste, nie staczają się z pochyłych powierzchni. Mało tego, wombat ustawia z nich wieżyczki na kamieniach, kłodach i innych podwyższeniach. W ten sposób oznajmia innym wombatom, że ten teren jest już zakupany. Z drugiej strony te same konstrukcje mogą być zaproszeniem na randkę. Na pewno płynie z tego jakaś nauka, ale nie mamy na nią czasu. Musimy pomówić o dupie wombata.

A dupa wombata jest spektakularna. Zacznijmy od tego, że te dupiaste torbacze wcale nie są małe. Mogą ważyć do 35 kilogramów, z czego znaczna część przypada właśnie na cztery litery. Nie dość, że pośladki wombata są ciężkie to w dodatku opancerzone. Tak jest, wombat ma półdupki zabezpieczone specjalnymi płytkami kostnymi. W razie niebezpieczeństwa koleś daje nura do nory głową w dół i dupą na zewnątrz. Blokuje w ten sposób wejście do kryjówki. Bariera jest nie do przejścia dla większości drapieżników. No, chyba że trafimy na wyjątkowo figlarnego wombata. Taki torbacz robi odrobinę miejsca pomiędzy tyłkiem a sufitem tunelu. Akurat tyle, żeby dingo lub inny diabeł tasmański wsadzili tam swoje naiwne głowy, a wtedy… BOUNCE, BOUNCE, CHRUP. Wombat zaczyna twerkować w rytm Down Under, zgniatając czaszkę przeciwnika, pomiędzy pancernym tyłkiem a sklepieniem tunelu. Australia plaże!

Dzień dyżuru w Centrum Seniora przy regale z książkami konweniował z pogodą – telewizor buforował i oznajmił, że odczuwa brak połączenia. Ewidentnie postanowił zrobić odsapkę. Proszę bardzo – Anna odłączyła kabelek na jedną minutę a potem zażądała działania, bo ona tu rządzi za pomocą comiesięcznych opłat.

Router zawiaduje odbiorem telewizji oraz Internetu i ten ostatni nie mógł przez jakiś czas,  złapać oddechu, czyli właściwej sieci.

A w kuchni mrugająca czasem nieporozumiewawczo żarówka wypięła się całkowicie i „cyt, iskierka zgasła”.

Dyżur urozmaicony został pretensjami kobiety, że tam nie ma Dyskusyjnego Klubu Książki.

– Przecież może pani ze mną podyskutować o książkach  – zachęciła seniorka.

Nie chciała. Iść na spotkania DKK w bibliotece też nie. Widać było, że chodziło jej o narzekanie i pretensji objawianie.

Inna pani robiła za gwiazdę choć nie stawiła się na casting jaki tam się odbywał. Gwiazdorzenie polegało na postawie ”ja żądam, żeby tak było jak ja chcę i wszyscy mają się do tego dostosować”.

Podobnie zachowali się autorzy ankiety tyczącej czytelnictwa. Nie skonsultowali pytań z osobami w różnym wieku tylko napisali co im na długopis/klawiaturę spłynęło a dużo tego było. Żeby zniechęcić i udręczyć wypełniającego? Na to wygląda. A także na popisywanie się: ach jacy jesteśmy świetni, twórczy  i błyskotliwi a ty pokornie uznaj naszą wyższość połączoną z  mądrością. Bo tak! A to liski – chytruski!

 LIS RUDY potrafi skakać na ponad dwa metry! Wyobrażacie sobie? Co za chory po*eb. Ale to nie wszystko. Robi to po to, żeby polować na myszy. W dodatku to jedyny psowaty, który jest w stanie chować pazury. Kto jeszcze chowa pazury? No właśnie. Na miejscu innych psowatych solidnie zastanowiłbym się nad wywaleniem go z klubu Azora za szpiegostwo międzygatunkowe.

Kolejną fascynującą cechą lisów jest to, że śmierdzą. Ale nie tak zwyczajnie tylko na co najmniej trzy różne sposoby. Po pierwsze sztynią z przodu z gruczołów łojowych, które znajdują się w okolicy szczęki. Po drugie zalatują z tyłu z gruczołów odbytniczych. Wreszcie po trzecie śmierdzą naokoło, bo używają wyjątkowo smrodliwego moczu do komunikacji z innymi lisami.

Kiedy chcą o czymś pogadać, to mają do dyspozycji nie tylko wzajemne śmierdzenie w swoim kierunku. Niestety wydają z siebie również kilkadziesiąt różnych dźwięków, a każdy z nich brzmi jak demon z siódmego kręgu piekieł, który nadepnął na klocek lego albo kaszojad, miotający się po sklepowej podłodze i negocjujący z rodzicami zakup piórnika z Elsą z Frozen (true story).

Lisy nie nadają się na zwierzątka domowe. Są na to zbyt ciekawskie. Jeżeli jakimś cudem dostaną się do czyjegoś mieszkania, to poczynią w nim zniszczenia większe niż kot, pies a może i dziecko. Będą otwierały, skubały, ciągnęły i rozszarpywały wszystko, co wejdzie im w pole lisienia. To, czego nie zdołają zniszczyć, oznaczą moczem i kałem jak użytkownicy publicznych toalet.

Lisy zdają sobie sprawę z tego, jakie są wkurzające. Dlatego kiedy już znajdą innego lisa, który jest w stanie z nimi wytrzymać, to zostają z nim do końca życia. My nazywamy to oswajaniem i na tym polega monogamia.

Upalne miasto 78

Drodzy Czytelnicy – pisanie to dla mnie jedna z form masowania szarych komórek, aby nie zanikły. Momentami jest to też dobra zabawa proszę więc nie oczekiwać zbyt wiele czyli traktować teksty z dystansem. Dziękuję.

Poprzednie odcinki można przeczytać przesuwając stronę. Czasem  w środę umieszczam tu recenzję książki lub opis prywatnych zdarzeń. Miłej lektury 🙂

Ewa jak co tydzień zrobiła duże zakupy dla babci. Wnosząc torby trochę sapiąc powiedziała:

– No, mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałam. A czy ty pamiętasz, że na poniedziałek jesteś zapisana na zabiegi do mojego salonu? Zabierze ci to co najmniej trzy godziny: fryzura, manikiur, pedikiur oraz kosmetyczne dopieszczenie twarzy oraz dekoltu.

– Tak, zapisałam sobie to w kalendarzu i w telefonie. Jeśli masz czas to usiądź, zrobię ci herbatę, ukroję ciasta i opowiem moją akcję pt.” „Co ślepy nie zobaczy to zmyśli”.

Anna położyła na stole obiecany poczęstunek i zaczęła.

– Włączyłam pralkę i zajęłam się sprzątaniem. Po pewnym czasie weszłam do łazienki i zauważyłam, ze sprzęt już nie pracuje. Nacisnęłam więc wyłącznik i gdy pokrywa pyknęła otworzyłam klapę. Nigdy bęben nie układa się klapą do góry więc go trzeba przekręcić. A ta  strasznie się  opierała. Jak w końcu przy użyciu siły i szmaty to się udało okazało się, że woda nie została odwirowana. Czyli pralka zepsuta – pomyślałam. Wyciągam więc kolejne sztuki i wykręcam, wykręcam, wykręcam. Nie da się ukryć, że przeklinając diabła, życząc mu, aby rogi i kopyta mu najpierw boleśnie spuchły a potem odpadły.

– Okrutnie dość – zauważyła Ewa. Ale bardzo zasługuje. Mów dalej. Wykręcałaś i przeklinałaś i to koniec?

– A, nie!  Pomyślałam, że do tej wody wsadzę następną partię rzeczy do prania, będzie przynajmniej ekologicznie.

– Nie pomyślałaś, że to bez sensu, bo pralka zepsuta?

– Jakoś nie. Ale wreszcie zauważyłam, że programator nie dojechał do końca cyklu.  Zostawiłam więc resztę niewykręconych rzeczy i zamknęłam obie klapy. Z nadzieją na brak klapy tego działania  włączyłam program wirowania. Udało się i  już ręcznie wyżęte rzeczy  włożyłam i działanie powtórzyłam. Ufff…

– No, toś się nieźle zestresowała – zauważyła wnuczka.

– Musiałam sobie zaparzyć melisy na uspokojenie.

– I, co – pomogło?

– Właśnie czekam na efekt. Ale za to przytomnie upomniałam się o swoje w sklepie.

 Za co?

– No, za ten stres przeżyty. Na kostkach do wc napisano, ze za dwie sztuki  będzie taniej. Potrzebowałam więc kupiłam. Ale samoobsługowa kasa tego nie uwzględniła.

– No, aleś naiwna. Nie po to są obietnice, aby ich dotrzymywać. Zarówno prywatnie, jak i politycznie czy handlowo – zdołowała babcię Ewa.

– No, wodzisz a ja się uparłam. Zgłosiłam obsłudze i oddali mi dwanaście złotych.

– Jak znam życie to informacja o tej promocji zostanie natychmiast zdjęta skoro pułapka na naiwniaka się nie udała.

Nazajutrz Anna długo odsypiała stres i rano już miała wstać gdy usłyszała dźwięk dzwonka do drzwi. Nie domofonu. Zdziwiła się i wstała. Spojrzała przez wizjer i nic nie zobaczyła nie tylko dlatego, że nie założyła okularów. I nie była uczesana oraz nie założyła protezy zębowej. Nie zwalniając łańcucha otworzyła drzwi, przez szparę zauważyła młodego człowieka. Odważnie odsunęła z prowadnicy łańcuch i przekonała się, że to listonosz. Podpisała otrzymanie listu poleconego pytając:

– A pan dlaczego tak wcześnie? (było przed godziną dziewiątą)

– Bo spać nie mogę – usłyszała.

– Nie dość, że młody i przystojny to jeszcze z poczuciem humoru, już go lubię – pomyślała.

I kontynuowała dobry nastrój czytając tekst o STRZYKWIE, czyli ogórku morskim, który nie jest warzywem:

„Strzykwa bywa nazywana ogórkiem morskim i faktycznie trochę go przypomina. Zakładając, że chodzi o ogórek, który grał w filmie Cronenberga. Nie dość, że te gumiaste dranie występują we wszystkich kolorach piekła, to w dodatku całe pokryte są nóżkami ambulakralnymi. Spokojnie możecie przeczytać to na głos, nie przyzywając żadnego arabskiego demona. Sprawdziłem i jedyne co przyzwałem to kolegę z pracy, który myślał, że zadławiłem się wędzoną makrelą. Nóżki ambulakralne są w całości pokryte nabłonkiem, a jakby tego było mało, mogą być wyposażone w przyssawki, jak 360-stopniowy gumowy „masażer karku”.

Spośród 1300 gatunków strzykw, jakie istnieją na świecie, około 50 zjadamy albo robimy z nich np. maści na hemoroidy, czyli wykorzystujemy w medycynie ludowej. Pozostałych nie zjadamy bynajmniej nie z braku chęci, po prostu większość strzykw siedzi sobie na dnie oceanów. Dna oceanów zwykle przykrywa ocean, a to mokre przecież i siedzą w nim strzykwy.

Kojarzycie szwajcarskie scyzoryki? No więc strzykwy mają szwajcarskie dupy. Na końcu układu trawiennego strzykwy znajduje się kloaka, która kurcząc się rytmicznie, wpompowuje wodę do rurkowatych płuc wodnych strzykwy. Zużytą wodą strzykwa strzyka silnym strumieniem na zewnątrz i stąd właśnie jej nazwa.

Zaraz obok kloaki i przy płucach znajduje się organ Cuviera, czyli gruczoł obronny. Strzykwa wali z niego we wrogów toksyną, której celem jest sparaliżowanie przeciwnika. Czasami jeżeli toksyna to za mało strzykwy strzykają we wrogów organami wewnętrznymi. Smacznej kawusi, niech was strzykwa flakami nie zdusi.

Co wspólnego ma strzykwa z pandą? Zupełnie nic!

PANDKA RUDA = panda tulituli

Proszę państwa oto miś. Miś ma kryzys tożsamości dziś. Ta mała franca nie jest bowiem spokrewniona z pandą wielką lub innym niedźwiedziem tylko z szopem, skunksem i naszą swojską łasicą. Czyli w sumie jest niemisiem. Żeby jeszcze bardziej skomplikować sprawę, mieszkańcy jej rodzimych Chin nazywają pandkę ognistym lisem, co w zasadzie i tak jest spoko, biorąc pod uwagę, że mogła zostać gorącym psem.

Pandka ruda wygląda jak włochate zaproszenie do przytulania. W przypadku jej dostrzeżenia należy jednak przezwyciężyć pierwotne żądze, ponieważ pandka opracowała unikalną strategię obronną. W obliczu zagrożenia robi łaaaa! Czyli staje na tylnych łapach, a przednie unosi do góry, wywołując u wrogów natychmiastową próchnicę i odruchy rodzicielskie.

Nic dziwnego, że z takim nastawieniem pandka stała się wtórnym roślinożercą i co prawda lubi sobie od czasu do czasu opędzlować rybę lub jajko, ale zasadniczo jest amatorką bambusa. To, oraz obszar występowania to wszystko, co łączy pandkę z jej większą koleżanką, którą Chińczycy tak chętnie wciskali różnym głowom państwa z okazji imienin, wizyt lub rocznicy jakiegoś fajnego ludobójstwa. Na szczęście obecnie gospodarka Chin ma się lepiej, więc mogą kupować zagranicznym ważniakom drogą wódę i dawać łapówki jak normalni politycy.

Jeżeli pandka nie robi akurat nikomu łaaaa! To pewnie łazi po drzewie na swoich obrotowych stopach. Tak jest, panda ruda potrafi przekręcić stopy o 180% co w połączeniu z fałszywym kciukiem, czyli wyrostkiem kości nadgarstka oraz długim i gibkim jak kręgosłup premiera szukającego koalicjantów, ogonem sprawia, że byłaby postrachem górnych partii lasu, gdyby tylko nie wyglądała jak pokemon w wersji live action.