1 grudnia Hala Stulecia (niegdyś Ludowa), Wrocław
Pamięć mam dobrą ale krótką więc w komórce miałam przypominaj ki:
– bank, aby przelać
– Targi Książki – aby m.in. kupić pismo „Książki”
– trafika, aby doładować komórkę
Pojechałam, gdzie musiałam, z bólem konta przelałam, w autobus wsiadłam i pojechałam. Tramwaj też bezbiletowo zaliczyłam. Do Hali się udałam.
Komórka zadziałała, sygnał mi przesłała więc posłusznie do stoiska Agory podeszłam i o pismo „Książki” poprosiłam. Taniej o trzy złote niż w kiosku – ale zaoszczędziłam. Przy okazji zapytałam czy można, u nich, doładować, komórkę.
– Jeśli ma pani ładowarkę – usłyszałam.
– Ale ja chciałam konto uzupełnić, finansowo.
– A to jeszcze nie. Przed chwilą klient pytał o zapłatę bitcoinem.
– Mam nadzieję, że w przyszłym roku będziecie mieli obie opcje – zachęciłam ich do rozwoju usług.
– Czy chce pani torbę?
– Bezpłatną? – upewniłam się.
– Tak, jeśli pani dopiero zaczyna zwiedzanie to się przyda.
Spacerując i oczyma stoiska penetrując, aby znaleźć ciekawe obiekty do sfotografowania, zatrzymałam się przy stoisku wydawnictwa Sowello, bo zwrócił moją uwagę tytuł „Dlaczego szczęśliwy człowiek nie żeni się z kobietą” Marcina Halskiego. I się zaczęło, bo autor był na miejscu, w mikołajowej czapce a w brodę miał wpięte małe bombki choinkowe. Posiadał też poczucie humoru oraz kontaktowość, więc namówił mnie do zakupu. Zapłaciłam, książkę do torby schowałam.
– Ale może zdjęcie z autorem? To ja pani torbę potrzymam – zaproponował inny facet.
– Ale nie ucieknie pan? – upewniłam się.
Ustawiam się do foto, autor bierze książkę ze stoiska, ja ją trzymam, pozujemy, obsługa pstryka. Ja chowam książkę do torby. TAK! Tę drugą. Ale autor był bystry i odebrał.
– Nie udało się – mówię do wszystkich. I w śmiech, oni też.
Autor podzielił się wspomnieniem:
– Na moje spotkanie autorskie przyszły same kobiety. Pomyślałem sobie – po mnie czy do mnie?
– Bo kobiety więcej czytają – powiedziała jedna ze stoiskowych pań.
– Panowie wolą kupować (moje doświadczenie z prowadzonego przez wiele lat w dwu w bibliotekach , kiermaszu tanich książek) – uzupełniłam.
Przesuwam się dalej penetrując otoczenie, z wyczuleniem na darmowe gadżety. Trąca mnie niski puszysty:
– Dzień dobry pani Ireno.
Może i dobry ale kto to jest? Ach, to czytelnik biblioteki w której pracowałam, wtedy młody i bez długiej, jak teraz, brody.
Idę dalej i znosi mnie na stoisko ZLP gdzie stoi znajoma poetka zajmująca się też zbieraniem ziół na terenie Doliny Baryczy, wytwarzaniem herbatek, kremów i maści z ziołową zawartością.
W trakcie obchodu fotografowałam głównie książkowe koty, u niej także. Ale miała też swoje pozaliterackie dzieła i nabyłam sól (bez jodu) mieszaną z ziołami, tworzącą w słoiczku kolorowe paski.
Na innym stoisku zatrzymała mnie zielona okładka z napisem HORACY. Pomyślałam: „O, nowe tłumaczenie Horacego ktoś zrobił”. Podchodzę i sięgam po zakładkę. A młody autor mówi, że pracował nad tą książką półtorej roku. I jeszcze coś o treści ale nie słuchałam tylko zapytałam: a trup jest? Nie ma – odpowiedział zaskoczony. To nie kupię – odparłam i poszłam sobie. Pewnie nie zrozumiał czym zniechęca ewentualnych nabywców.
Podsłuchane gdzie indziej:
– Będziecie tu do niedzieli?
– Tak, ale to stracony dzień, nikogo nie będzie.
Zrozumiałam, że znowu jakiś mecz kopacze rozegrają.
W holu natknęłam się na stoisko z kolażami – zrobiłam zdjęcia dwóch z motywem kota.
Nie byłam jak Witia z „Samych Swoich” i nie pojechałam do domu na kocie tylko tramwajem.
Komórkę też doładowałam.
Zdjęcia z tej wyprawy są na moim profilu na facebooku, tu z autorem w.w. książki.